Co rządy "nowego" prezydenta USA oznaczają dla całego regionu? Czy tak jak podczas pierwszej kadencji Donald Trump będzie miał istotny wpływ na dynamikę bliskowschodnich wydarzeń?

Kiedy w specjalnym programie wyborczym telewizji biznes24.tv zadano mi pytanie o prognozowanego zwycięzcę prezydenckiego wyścigu w Stanach Zjednoczonych daleko było jeszcze do pierwszych wyników sondaży wyborczych. Odpowiedziałem, że zdymisjonowanie kilka godzin wcześniej izraelskiego ministra obrony było wskazaniem na Donalda Trumpa. Chmury nad głową generała Gallanta zbierały się wprawdzie od dawna, ale broniły go bliskie relacje z administracją Biden-Harris. Wybierając termin dymisji premier Netanyahu wykazał przewidywalność graniczącą z wiedzą. Zagłosował za zmianą lokatora Białego Domu. I nie był jedynym bliskowschodnim przywódcą, którego ucieszyła porażka kandydatki demokratów.

Wybory prezydenta USA mają kapitalne znaczenie dla całego świata. Z punktu widzenia polskich i europejskich interesów chodzi przede wszystkim o kształtowanie polityki Waszyngtonu wobec wojny w Ukrainie, Chin i kompleksu konfliktów na Bliskim Wschodzie. Kwestii ściśle ze sobą powiązanych.

Stany Zjednoczone są elementem bliskowschodniej rzeczywistości. Decydują o tym względy polityczne, gospodarcze, wojskowe – wyrażane obecnością dziesiątków tysięcy żołnierzy w lokalnych bazach i na morzu, a przede wszystkim frontowy charakter regionu Zatoki w rywalizacji o hegemonię na świecie. Błędy popełnione tutaj po 11 września 2001 roku, wspomniane przez prezydenta Bidena w Izraelu bezpośrednio po terrorystycznym ataku Hamasu, osłabiły pozycję USA w stopniu, który podaje w wątpliwość odzyskanie dominacji środkami pokojowymi.

Strategiczne interesy Waszyngtonu w regionie są zasadniczo niezmienne. Elastyczne pozostają narzędzia polityki i ich efektywność. Obowiązująca od dekad doktryna kontrolowanej eskalacji napięć zapewniła kontrolę nad Bliskim Wschodem, ale kosztem jego głębokiej destabilizacji i balansowania na krawędzi wojny regionalnej. Z utratą zdolności do siłowego czy politycznego rozwiązywania kryzysów. I coraz częstszym upominaniem się sojuszników o większą niezależność.

Pierwsza kadencja Trumpa wywarła istotny wpływ na dynamikę bliskowschodnich wydarzeń, przy zachowaniu bezwarunkowego poparcia dla Izraela. Waszyngton uznał stołeczność Jerozolimy i przeniósł tam ambasadę USA, zaakceptował aneksję syryjskich Wzgórz Golan, zamknął palestyńskie przedstawicielstwo nad Potomakiem, ograniczył finansowanie UNRWA. Opuścił wielostronne porozumienie nuklearne z Iranem i w ramach polityki „maksymalnej presji” zastosował ostre sankcje. Próbowano też przeciwdziałać irańskim wpływom w regionie, w dużym stopniu wykorzystującym niepowodzenie zachodniej interwencji w Iraku i błędy w wojnie z terroryzmem. Zabójstwo generała Kasema Sulejmaniego przywiodło oba kraje na krawędź wojny.

Niewątpliwym sukcesem było rozpoczęcie procesu Porozumień Abrahamowych, które umożliwiły normalizację stosunków Izraela z wieloma ważnymi państwami arabskimi. Wspólnym mianownikiem były tu obawy przed ekspansywnością Iranu. W odróżnieniu od traktatów pokojowych z Egiptem i Jordanią uruchomiły one obopólnie korzystny potencjał relacji gospodarczych, inwestycyjnych i integracji. Zakładały zaangażowanie Arabii Saudyjskiej i stworzenie warunków dla regionalnego sojuszu bezpieczeństwa obejmującego kraje arabskie oraz Stany Zjednoczone i Izrael. Mankamentem projektu było niedocenienie znaczenia narodowych aspiracji Palestyńczyków. Ich potraktowanie w planie pokojowym Trumpa przesądzało o niepowodzeniu.

Konferencja Bliskowschodnia, Warszawa 13–14 lutego 2019 r. Źródło: ambasada USA w Warszawie

Niepoślednią rolę w procesie zbliżenia Izraela i prozachodnich krajów arabskich odegrała Konferencja Bliskowschodnia w Warszawie w 2019 roku. Niestety, udzieleniu jej gościny nie towarzyszyły dalsze działania dyplomacji mogące przełożyć się na polskie interesy w regionie.

Niedocenianą zasługą administracji Trumpa było umiejętne skorzystanie z katarskiej mediacji i osiągnięcie porozumienia z afgańskimi Talibami. Sfinalizowane przez administrację Bidena, która zresztą co do zasady kontynuowała politykę poprzedniej władzy, jeśli nie liczyć prób nacisków na arabskich sojuszników w zakresie praw człowieka.

Czy obecnie będziemy mieli do czynienia z déjà vu? Do pewnego stopnia tak. Nie da się jednak ponownie wejść do tej samej rzeki. Świat jest już wielobiegunowy, a po 7 listopada inny jest też Bliski Wschód. Wydarzenia mijającego roku nie pozostawiają wątpliwości, że punktem wyjścia do pokoju w regionie jest państwowość palestyńska. Nawet dla części generalicji izraelskiej stało się jasne, że użyciu siły musi towarzyszyć wizja polityczna. Trudno też ignorować obraz katastrofy humanitarnej w Gazie, która – oprócz eskalacji w Libanie – wywarła określony wpływ na amerykański elektorat.

Skuteczność drogi porozumienia wykazał Pekin przyczyniając się do normalizacji saudyjsko-irańskiej, co z kolei pozwoliło arabskim krajom Zatoki ograniczyć oddziaływanie konfliktu wokół Gazy na ich interesy naftowe i bezpieczeństwo. Nowa administracja musi mieć świadomość, że obecny konflikt nie osiągnął jeszcze apogeum. W powietrzu wisi wojna z Iranem, który coraz bardziej jest wpychany w sojusz wojskowy z Rosją i Chinami.

Prezydent Egiptu Abd al-Fattah as-Sisi, król Arabii Saudyjskiej Salman bin Abdulaziz Al Saud, pierwsza dama Melania Trump oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump na otwarciu Globalnego Centrum Zwalczania Ideologii Ekstremistycznej, Rijad, maj 2017 r. Źrodło: Biały Dom, Shealah Craighead

Rdzeniem polityki amerykańskiej w regionie pozostanie Izrael, choć w zasadzie nie jest łatwo wskazać, co mógłby jeszcze otrzymać. Poza pokojem. Aktualne jest jednak pytanie, jak doktryna „America First” wpłynie na wzajemne relacje. Bliski Wschód jest dziwnym regionem, gdzie konfliktów nie kończy pokój i gdzie ten, który płaci pozwala innemu na wybór muzyki. Arabia Saudyjska, pierwszy kraj odwiedzony przez prezydenta Trumpa po wyborach w 2017 roku i kraje Zatoki chcą łączyć sojusz i partnerstwo z USA ze zróżnicowaniem kierunków polityki, zwłaszcza gospodarczej. Trwają prace nad nowymi paktami bezpieczeństwa. Kraje te potrzebują trwałej stabilizacji regionu. Ich władcy zadbali też o ciągłość powiązań biznesowych z rodziną Trumpa, ale w ostatnich latach zbudowały trwałe stosunki z Chinami. Zasadne jest też pytanie w jakim stopniu polityka europejska będzie w stanie zidentyfikować wspólne ze Stanami Zjednoczonymi interesy w odniesieniu do zagrożeń płynących z Bliskiego Wschodu i Rosji.

Mam nadzieję, że prezydent Trump skalkuluje koszty i zyski bliskowschodnich wojen. W grę wchodzą ogromne pieniądze. Właśnie podano, że amerykańskie okręty operujące na wodach regionu wystrzeliły w tym roku amunicji stosowanej do strącania rakiet rebeliantów Huti wartej ponad dwa miliardy USD. A przecież to tylko margines w porównaniu ze współfinansowaniem wojen Izraela prowadzonych na siedmiu frontach. Pokój byłby zapewne tańszy.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!