Jakie? Przede wszystkim, że nie tylko Żydów nie da się wyrzucić do morza, ale również Palestyńczycy nie opuszczą swej ziemi. Nawet jeśli po obu stronach są wciąż gorliwi zwolennicy takich rozwiązań. Droga do przerwania cyklu niekończącego się krwawego konfliktu destabilizującego cały region i jego otoczenie, w tym europejskie, jest tylko jedna. Odwołanie się do prawa międzynarodowego i decyzji o podziale historycznej Palestyny. Izraelski ambasador przy ONZ może niszczyć Kartę Narodów Zjednoczonych gdy 143 jej członków głosuje za Państwem Palestyńskim. Powinien jednak pamiętać, że zmielił właśnie jeden z dokumentów składających się na prawno-międzynarodowy akt urodzenia własnego państwa. Powstającego z użyciem przemocy wobec miejscowej ludności. Masakra dokonana w Deir Yasin przez bojówki Irgun i Stern to przecież założycielskie ogniwo we wzajemnie przeplecionym łańcuchu gwałtu, terroru i przymusowych wysiedleń. Dopiero teraz po raz pierwszy upamiętnionych przez ONZ. Tylko pokój może zakończyć to szaleństwo.
Pisałem wcześniej, że sposób prowadzenia wojny w Gazie i polityka represji na Zachodnim Brzegu osiągnęły wymiar prowadzący do utraty przez Izrael kolejnych warstw ochronnych w relacjach międzynarodowych. Także w państwach tradycyjnie życzliwych i sojuszniczych. Niezależnie od solidarności w obliczu terrorystycznego ataku Hamasu. Stopniowo umacniał się konsensus, że obecnej tragedii Palestyńczyków nie tylko należy położyć kres, ale trzeba stworzyć warunki do trwałego przerwania łańcucha przemocy. Poprzez proces polityczny prowadzący do budowy państwa palestyńskiego, funkcjonującego obok izraelskiego, mających międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa.
Ewolucja podejścia Europy do konfliktu nie oznacza ograniczenia poparcia dla bezpieczeństwa Izraela, bodaj bardziej zagrożonego z wewnątrz, niż z zewnątrz. Ewolucja ta została przyspieszona nie tylko w świetle wydarzeń na okupowanych terytoriach palestyńskich, ale także w związku z agresywną polityką Rosji i agresją w Ukrainie. Kleszcze zagrożeń ze Wschodu i Południa są wyzwaniem dla żywotnych interesów Europy. Wyzwanie rosyjskie jest dobrze udokumentowane. Obraz zagrożeń bliskowschodnich jest bardziej rozmyty. A przecież dotyczą one między innymi sfery bezpieczeństwa, energetyki, ruchów migracyjnych, uwarunkowań gospodarczych i finansowych, wpływu na sytuację wewnętrzną poszczególnych państw i spoistość Unii. Poddają też próbie europejskie wartości i interesy, stanowiące jądro kształtowania polityki.
Świat arabski przynajmniej od 2002, kiedy w Bejrucie przyjęto sponsorowany przez Rijad plan pokojowy, jest gotów do normalizacji z Izraelem. Warunek był i pozostaje ten sam – pokój oparty o powrót do granic z 1967 i ustanowienie państwa palestyńskiego. Byłem wówczas ambasadorem RP w Rijadzie i wiem od ówczesnego wicekróla Abdullaha i czołowych polityków jak wielkie nadzieje łączono z tym planem. Nigdy nie porzuconym. Był przecież inspiracją dla Porozumień Abrahamowych, choć wiązana z nimi oferta dla Palestyńczyków pękła jak bańka mydlana w zderzeniu z realiami. Na stole pozostały jednak projekty z udziałem Izraela czekające na pokój – uruchomienie na Płw. Arabskim korytarzy transportowych do Europy przez porty izraelskie, integracja sieci energetycznych, wielkie inwestycje – w tym w sieć rurociągów, projekty transgraniczne, budowa systemu bezpieczeństwa z udziałem USA i UE. Otwierające podjętą długą drogę do zamiany logiki konfliktu w logikę współdziałania. Położenia kresu fatum – trwającemu od dekad chaosowi, zabójczemu również dla rozwoju, zagrażającego planom transformacji monarchii naftowych. A przy tym odnowienia stosunków z Zachodem, który wraz z konstatację przez prezydenta Bidena błędów popełnionych w regionie po 11/09, stoi przed szansą partnerskiego ułożenia relacji z całym obszarem. Pozwalającego nie dopuścić by stał się on łupem Chin, Rosji i paru innych chętnych. Korzystał z dobrodziejstw bezpieczeństwa i rozwoju, podobnie jak nasza część Europy po zakończeniu zimnej wojny.
Problemem w Izraelu jest bezkompromisowość obecnego rządu, żądza odwetu, wszechobecna nienawiść dzielona z Palestyńczykami. Podobnie jak nacjonalizm przemielony z religijnym fanatyzmem, paliwo kolonizacji i dominacji. Czy można to zmienić? Pewnie dzisiaj każdy zawaha się z odpowiedzią. Ale głębokie zmiany są możliwe, co potwierdza przykład Arabii Saudyjskiej, gdzie miano odwagę pochylić się nad interpretacją budzących emocje fragmentów Koranu. Gdzieś głęboko pod warstwą wrogości są bowiem środowiska, które już niejednokrotnie chciały wynegocjować pokój.
W 2008 uczestniczyłem w realizacji projektu budowy Pomnika Tolerancji na granicy obu części Jerozolimy z szerokim udziałem przedstawicieli sceny politycznej i społecznej Izraela, w tym palestyńskich ministrów w rządzie izraelskim. Była to idea i fundacja polskiego biznesmena-wizjonera, Aleksandra Gudzowatego. Poparta programem współpracy z Instytutem Peresa dla Pokoju. Przypominam o tym nie tylko w kontekście obecnego stadium konfliktu, ale również zwracając uwagę na możliwości polskiego większego zaangażowania się na rzecz pokoju między Izraelem a Palestyną, wraz z koalicją chcących. Odnotowując, że do tego konieczne jest posiadanie wiarygodności i zaufania u obu stron oraz świadomości własnych historycznych doświadczeń oraz szeroko rozumianych interesów, w tym gospodarczych.
Krzysztof Płomiński*
* Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej