Pekinowi udało się doprowadzić do normalizacji saudyjsko-irańskiej utrzymywanej z powodzeniem już ponad rok, co jak na standardy regionu jest godnym uznania wynikiem. Teraz chiński minister spraw zagranicznych poczynił kolejny krok na drodze godzenia bliskowschodnich żywiołów. Zaprosił bowiem przedstawicieli głęboko zwaśnionych palestyńskich frakcji – Fatahu i Hamasu, a także 11 innych małych, ale również niepałających do siebie miłością ugrupowań celem ich pogodzenia.
Dotychczas Chiny, świadome swoich i obiektywnych ograniczeń, bardziej przyglądały się rozwojowi sytuacji wokół konfliktu w Gazie, niż stosowały szczególnie aktywną dyplomację. Teraz podjęły próbę, świadczącą o większym zaangażowaniu w mediacje. Chińskie oddanie tej sprawie ma stworzyć warunki do odgrywania przez ten kraj istotniejszej roli w polityce regionu po zakończeniu konfrontacji zbrojnej w Gazie – na etapie politycznych rozwiązań. Przedstawiciele Państwa Środka żyją bowiem w przekonaniu, że „każda wojna kiedyś się kończy”. Na Bliskim Wschodzie zresztą od dawna nie jest to takie oczywiste, ale przecież świat się zmienia. Naturalnie, jeśli eskalacja obecnego konfliktu na froncie libańskim, jemeńskim i paru innych koordynowanych przez Teheran nie doprowadzi do wojny regionalnej z udziałem Izraela i USA, po której długo nie byłoby z czego zbierać bliskowschodniej, a może również światowej, układanki.
Pekin nie uczestniczy bezpośrednio w odbywających się pod amerykańską egidą mało owocnych kontaktach, zmierzających do wynegocjowania między Izraelem i Hamasem zawieszenia broni. Poprzez zaproszenie Palestyńczyków wystąpił w roli alternatywnego gracza i elementu nacisku. Co więcej, angażując się w palestyńskie pojednanie, Chińczycy realizują warunek konieczny dla jakiegokolwiek procesu pokojowego, a mianowicie przełamania klątwy palestyńskich podziałów. Zbudowanych nie tylko na rozlicznych kwestiach politycznych, ideologicznych i historycznych, lecz także na sprzecznych interesach sponsorów finansujących poszczególne frakcje.
Praktycznym celem chińskiej mediacji jest stworzenie warunków do goszczenia międzynarodowej konferencji w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie. Postulat jej zwołania znalazł się między innymi w deklaracji tegorocznego szczytu Ligi Państw Arabskich w Bahrajnie, na wniosek Arabii Saudyjskiej. Posiadając dobre stosunki ze wszystkimi stronami konfliktu, nie angażując się jednoznacznie po którejkolwiek stronie i zachowując silne powiązania bilateralne ze wszystkimi krajami regionu, Chiny prezentują się w roli naturalnego gospodarza ewentualnej konferencji, którym nie może być Rosja, choć niedawno też próbowała podobnej mediacji.
To nie tylko dyplomatyczny splendor i ewentualne wskazanie drogi wyjścia Waszyngtonowi. W grę wchodzą również strategiczne interesy Pekinu w regionie, którym sprzyjałoby ustabilizowanie sytuacji na Bliskim Wschodzie i normalizacja arabsko-izraelska otwierająca drogę do wielkich inwestycji, integracji i budowy transregionalnych korytarzy transportowych poprzez Półwysep Arabski do portów izraelskich, palestyńskich, syryjskich czy libańskich. Chińczycy wykorzystują błędy i zapętlenie polityki bliskowschodniej USA oraz praktyczną nieobecność UE, ale jak dotąd zadowalają się budową pozycji gospodarczych i nie są skłonni (i gotowi) rzucić wyzwanie amerykańskiemu rywalowi w innych sferach, w tym w obszarze bezpieczeństwa. Co do zasady akceptują też amerykańską obecność wojskową w regionie i mają świadomość szczególnego sojuszu łączącego Izrael ze Stanami Zjednoczonymi, który, mimo rysów, potwierdza aktualna wizyta premiera Netanjahu w Waszyngtonie. Biorą również pod uwagę perspektywę zmian na scenie politycznej Izraela, konsekwencje krytyki tego kraju ze strony społeczności międzynarodowej oraz rosnące poparcie dla państwowości palestyńskiej opartej o granice 1967 roku. Postęp w sprawie palestyńskiej jest zresztą warunkiem przystąpienia do stabilizowania regionu, ustanawiania pokoju i bezpieczeństwa oraz otwarcia drogi do jego odbudowy. Łącznie z Gazą, której przywrócenie do życia będzie tytanicznym wyzwaniem, nawet dla zainteresowanych tym Chińczyków.
Co więc w Pekinie osiągnięto? Ugrupowania palestyńskie podpisały deklarację stwierdzającą koniec rozłamu, odbudowę jedności narodowej oraz zapowiadającą stworzenie w Gazie przez Fatah i Hamas tymczasowego rządu jedności narodowej. Osiągnięto coś, co jeszcze niedawno wydawało się nierealne, choć uzgodnienia muszą jeszcze wytrzymać poważną próbę czasu i niezmienne starania Izraela o pozostawienie politycznej sceny palestyńskiej w stanie rozkładu. Otwarte jest też pytanie, czy przekonywano Hamas – który uzyskał formalne potwierdzenie uznania przez Chiny – do uznania Izraela, choć można to uznać za prawdopodobne.
No cóż, gdyby Chińczycy mieli wolne moce mediacyjne, może warto byłoby pomyśleć o zaproszeniu ich ekipy do Warszawy…
Krzysztof Płomiński*
* Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.
© Future Arabia