Liban, dawniej „bliskowschodnia Szwajcaria”, zmaga się z kryzysem politycznym i ekonomicznym. Kraj Cedru stara się zachować atrakcyjność turystyczną, mimo napięć regionalnych i zagrożenia wojną.

Na szerokim Bliskim Wschodzie jest osiem monarchii. I paru pretendentów do obalonych tronów. Nie dotyczy to jednak republikańskiego Libanu, który zadowala się corocznym wyborem królowej piękności. Właśnie do tej godności wyniesiona została panna Nada Koussa, prywatnie lekarka psychologii klinicznej. Swoją drogą jej zawodowe kompetencje bardzo przydałyby się politykom kraju, który od dwóch lat nie jest w stanie wybrać prezydenta, pozostaje rozdarty na segmenty i coraz bardziej pogrąża się w chaosie.

Nada Koussa. Miss Libanu 2024. Źródło foto: Instagram

Przyczyn jest wiele, ale u ich podłoża leży pokolonialny system konfesjonalny, który miał zapewniać równowagę wspólnot religijnych – chrześcijan, muzułmanów obu głównych nurtów oraz druzów. Podobny zresztą do wprowadzonego przez Stany Zjednoczone w Iraku po obaleniu Saddama Husajna. System długo działał sprawnie, a Liban cieszył się opinią bliskowschodniej Szwajcarii. Dawał mieszkańcom względny dobrobyt, rozwój kulturalny i liberalne porządki. Przyciągał turystów i… agentów służb specjalnych z całego świata. Niestety, konstytucyjne rozwiązania nie miały mechanizmu korygowania zmian demograficznych, a klasa polityczna zdolności wypracowania nowego kompromisu i wyjścia ze skorupy klanowych interesów. Gotowa recepta na kryzys.

Z drugiej strony kraj pozostawał bezradny wobec konsekwencji bliskowschodniego konfliktu, obecności uchodźców i organizacji palestyńskich, zakusów Damaszku i wreszcie daleko idącego zdominowania struktur państwa przez Hezbollah, bojowe i polityczne ugrupowanie libańskich szyitów, pozostające w sojuszu z Iranem. Wrogie wobec Izraela, z pełną wzajemnością. Z tego wszystkiego dla Libanu nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Proszę mi wybaczyć dokonane na potrzeby tego felietonu uproszczenia. Tak czy inaczej, Liban znalazł się w stanie postępującego od lat strukturalnego kryzysu, na który niezmiennie nakłada się perspektywa wojny Hezbollahu z Izraelem. Oczywiście jeśli uznać, że to, co się obecnie dzieje to dopiero preludium. Wojny kolejnej, po kilku poprzednich, źle wspominanych przez obie strony. Dzisiaj wystarczy iskra, by jutro trwająca od początku obecnego konfliktu w Gazie eskalacja napięcia doprowadziła do pożaru na ogromną skalę. Skrajni politycy izraelscy mówią bez ogródek o rozszarpaniu sąsiada na strzępy, a liderzy Hezbollahu nie pozostają dłużni i wzajemnie żądni odwetu.

Minęły czasy, kiedy Liban szczycił się do dobrą organizacją i funkcjonowaniem wyróżniającym kraj w regionie arabskim. Pauperyzacja mocno odcisnęła się na całym państwie i społeczeństwie. Pozostał jednak duch przedsiębiorczości i chęć ratowania tego, co można z czynników decydujących o atrakcyjności i przetrwaniu, co służy doczekaniu do lepszych czasów. Zachowaniu najlepszych składników międzynarodowej oferty Libanu. Zwłaszcza w sferze rozrywki, kuchni, kultury, starożytnych zabytków, turystyki i sportu, mody, swobody obyczajowej, medycyny, interesów i inwestycji. To one przyciągały rzesze turystów, a wpływy z sektora dawały aż 20 procent PKB kraju (dane z 2022 roku). W tym tych najbardziej pożądanych – bogatych gości z naftowych państw regionu. Również odwiedzających z całego świata, w tym z Polski, obsługiwanych przez wyspecjalizowane agencje. Wielu naszych rodaków oczarowanych Libanem i gościnnością Libańczyków, szczerze mu współczuje. Wielu też wciąż pamięta, że kraj ten przygarnął po II Wojnie Światowej tysiące polskich uchodźców i był ostatnim, który wypowiedział uznanie rządowi RP na uchodźstwie.

Wypadnięcie z rynku oznaczałoby katastrofę, ze skutkami na lata. Nic więc dziwnego, że Libańczycy próbują ratować to, co można z atrakcyjności, co pozwala przeżyć trudne czasy. Oczywiście tam, gdzie jest to możliwe, poza terenami kontrolowanymi przez bojowników Hezbollahu. Nawet jeśli czasami mogą nasunąć się porównania z zabawą na tonącym okręcie. Turyści muszą dostać show, bowiem są jedną z ostatnich kroplówek zrujnowanej gospodarki. Stąd nie tylko wybory miss, ale też gama wielkich imprez, koncertów renomowanych miejscowych zespołów, pokazów mody, wyścigów. Wydarzeń mogących konkurować rozmachem z organizowanymi w krajach Zatoki Perskiej. Dodam, iż godne pozazdroszczenia połączenia lotnicze, zawieszane dopiero niedawno w obawie przed otwartą konfrontacją Hezbollahu z Izraelem, mogącą objąć Bejrut i cały kraj.

Ilu spośród 4,5 miliona turystów, którzy w 2023 roku odwiedzili Liban, zabraknie w tym roku w związku z napięciem? Niewątpliwie wielu, choć nie wszyscy się przestraszyli. I jest to groźna perspektywa dla Libańczyków. Dotychczasowi goście będą szukać innych kierunków turystycznych. Odpływ może być trwały, ucierpi przecież również infrastruktura. Na liście jest także Polska, zyskująca coraz większą popularność wśród poddanych bliskowschodnich monarchów. Sprzyjają temu dogodne bezpośrednie połączenia lotnicze, w tym ustanowiona ostatnio linia LOT-u Warszawa-Rijad oraz żywe zainteresowanie tamtejszych biur podróży współpracą z polskimi partnerami.

5 sierpnia 2020, dzień po potężnej eksplozji w porcie w Bejrucie. Fot. Daniel Carde/Getty Images

Piszę ten felieton ze świadomością, że z dnia na dzień Liban i region mogą stanąć w obliczu nowej rzeczywistości, otwartej wojny. Powstaną nowe dramaty i punkty odniesienia. Kraj Cedru jest dobrym przykładem, jak mógłby wyglądać Bliski Wschód, gdyby poszczególne państwa nie były uwikłane w konflikty, niekoniecznie swoje, oraz regionalne i globalne rozgrywki. Tymczasem dzisiaj Libańczycy mają na głowie nie tylko swoje problemy. Ten niewielki kraj (połowa terytorium Izraela) „gości” przecież ponad 13 milionów uchodźców, najwięcej na świecie (po wyspie Aruba) w stosunku do liczby ludności (7 milionów). I ma niewiele do powiedzenia w sprawie rozwoju wydarzeń, bowiem przesądzą o nim decyzje podejmowane w Tel Awiwie, Teheranie i Waszyngtonie. A może także w saudyjskiej Dżeddzie, gdzie politycy zgromadzeni na nadzwyczajnym posiedzeniu Islamskiej Organizacji Współpracy włożyli wiele trudu, by stworzyć polityczne przesłanki mogące odsunąć groźbę odwetu wobec Izraela ze strony Iranu, a także Hezbollahu.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

Fot. Pixabay

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!