Radość Syryjczyków z obalenia reżimu łatwo zrozumieć. Dyktatura zawiodła na wszystkich odcinkach, choć miała w swej historii także lepsze okresy. Umożliwiające krajowi rozwój, a społeczeństwu akceptowalny poziom życia. Punktem zwrotnym stała się fala Arabskiej Wiosny. Reżim wyszedł z niej wprawdzie obronną ręką, dzięki sojusznikom — Rosji, Iranowi i Hezbollahowi, ale za cenę uzależnienia i międzynarodowego ostracyzmu. Wyrażonego również w dotkliwych sankcjach. Były to te same siły, których osłabienie w wyniku wojny w Ukrainie i rozwoju bliskowschodnich wydarzeń zogniskowanych wokół Gazy, pozbawiło Baszara Asada tarczy ochronnej zapewniającej egzystencję. Niebagatelną rolę odegrała też zapaść ekonomiczna, kryzys w sąsiednim Libanie oraz inercja zamrożonego konfliktu wewnętrznego i niedocenienie krzepnięcia opozycji.
Na pytanie, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja w Syrii, nie znam odpowiedzi. W porównywalnych warunkach w Iraku czy Libii i innych krajach regionu radość ze zmiany rządzących szybko przekształciła się w koszmar wewnętrznych kryzysów. Powinno być to ostrzeżeniem. Pustka po upadku trwającej lata autorytarnej władzy ujawnia bowiem każdorazowo ukrywane strukturalne problemy. A chaos pogłębiają poczynania zewnętrznych graczy rozgrywających własne interesy. Syria może mieć więcej szczęścia, gdyż opozycja przejęła władzę pokojowo, nie niszcząc funkcjonalnej tkanki państwa. Posiada też kilkuletnie doświadczenie rządzenia w idlibskiej enklawie. Plan ofensywy na Damaszek był zaś wcześniej uzgodniony pod patronatem Turcji, co może oznaczać zdominowanie nowej Syrii przez Ankarę, ale ograniczy prawdopodobieństwo odnowienia wojny domowej.
W Syrii i jej sąsiedztwie daleko do płynności, z jaką nastąpiła zmiana ustrojowa w Polsce. Od dekad żaden liczący się problem nie został tam rozwiązany, ani środkami politycznymi, ani siłą. Stanowią one wielokrotnie przepleciony splot. Patrząc w skali regionu, wydarzenia syryjskie są nie tylko przedłużeniem procesu Arabskiej Wiosny i wcześniejszych konfliktów, ale także kolejnym etapem nowego cyklu uruchomionego terrorystycznym atakiem Hamasu na Izrael. Związana z nim eskalacja tworzy nowe realia, a jej potencjał nie został jeszcze wyczerpany. Groźba wojny regionalnej wciąż wisi w powietrzu. Po Gazie, Libanie i Syrii deklarowanym celem izraelskiego rządu pozostają inne elementy „osi oporu” — milicje w Iraku, jemeńscy Huti oraz irańskie jądro. I być może największa ofiara kryzysu — Palestyńczycy z Gazy i Zachodniego Brzegu.
O ile przegranych łatwo wskazać, o tyle lista beneficjentów jest bardziej skomplikowana. To niewątpliwie Turcja rozgrywająca swoją kartę, nie oglądając się ani na przyjaciół, ani na wrogów. Punkty zdobył również Katar, trzymający nieprzerwanie z opozycją syryjską. Niekwestionowanym wygranym jest Izrael, dla którego klęska reżimu w Damaszku stanowi punkt zwrotny w ugruntowaniu pozycji bliskowschodniego centrum siły i rozbicia połączonego terytorialnie sojuszu przeciwników. Brak wrogów nie musi oznaczać szansy pokoju. Pozycję Izraela wkrótce umocni zmiana rezydenta Białego Domu. Rzecz jednak w tym, że taktyczne sukcesy nie muszą przekładać się na strategiczne. Te wymagają wizji politycznej, chęci budowania wzajemnie korzystnych relacji i przede wszystkim gotowości do trwałego pokoju. Oznaczającej zgodę na palestyńską państwowość, konieczną dla pełnej normalizację izraelsko-arabskiej. Jej plan leży na stole od czasu szczytu Ligi Arabskiej w Bejrucie w 2001 roku. Sponsorowany przez Arabię Saudyjską. Porozumienia Abrahamowe nie musiały być potrzebne.
Perspektywa stabilizacji w Syrii i kierunek polityki nowych władz są kwestią otwartą. Zapowiedzi szybkiego uchwalenia konstytucji, reform i przeprowadzenia wyborów należy traktować poważnie. Zapewne będzie to równoznaczne z zajęciem przez HTS (Hajat Tahrir asz-Szam — Organizacja na rzecz Wyzwolenia Lewantu — przyp. red.) i inne ugrupowania o korzeniach islamskich liczącego się miejsca w systemie władzy. Dzisiaj budzi to opory w Stanach Zjednoczonych oraz w Izraelu, choć w jego rządzie nie brakuje religijnych ekstremistów. Polityczny islam ma czarną twarz, choć do jego radykalizacji i terrorystycznego wynaturzenia przyczyniły się realia regionalne i praktyka wykorzystywania islamskiej ekstremy jako narzędzia w polityce, również przez graczy zewnętrznych. W Syrii decydujący będzie czynnik czasu, kredyt zaufania zachodnich partnerów i uznanie prawa Syryjczyków do wyboru. Przekładać się to powinno na szybki demontaż systemu sankcji, zdjęcie z HTS terrorystycznego piętna, pomoc w powrocie Syrii do społeczności międzynarodowej oraz praktyczne zaangażowanie w odbudowę. Od tego będzie zależała dalsza ewolucja programowo-ideowa dawnej opozycji w kierunku coraz większej otwartości lub jej radykalizacja. A także budząca emocje i potencjalnie destabilizująca kwestia powrotu do domów (często nieistniejących) 6–10 milionów syryjskich uchodźców i paru milionów wewnętrznie przesiedlonych. Musi być to proces rozłożony w czasie, uwzględniający realia polityczne i społeczno-gospodarcze. Według ekspertów ONZ odbudowa Syrii do stanu sprzed 2011 roku musi zająć około 10 lat. Okres ten mogą przedłużyć konsekwencje intensywnych nalotów izraelskich dokonywanych również na obiekty infrastruktury. Niemniej, konieczny i realny napływ kapitału zagranicznego jest warunkowany stabilizacją i zapewnieniem bezpieczeństwa.
Nie jest pewne czy i w jakim stopniu Syria zostanie wpisana w zapowiadany przez Donalda Trumpa program budowy nowego Bliskiego Wschodu. Będzie on oparty na rozszerzeniu normalizacji arabsko-izraelskiej o Arabię Saudyjską, kluczowego partnera. Poważne traktowanie przez USA i struktury atlantyckie celu, jakim jest ograniczanie w regionie wpływów chińskich i rosyjskich (oraz irańskich) wymaga jednak szerszej bazy i uznania realiów. A także unikania błędów w bliskowschodniej polityce USA, o których mówił prezydent Biden w Izraelu po 7/10. Alternatywą jest pozostawiania pola rywalom.
Rolę do odegrania ma również UE. Europa podczas minionego roku lepiej zrozumiała zależność swego bezpieczeństwa i pomyślności nie tylko od realiów na Wschodzie, ale także od sytuacji na południowej granicy przebiegającej od Maroka do Turcji. Chodzi nie tylko o terroryzm, bezpieczeństwo energetyczne, migracje, kwestie gospodarcze i finansowe, zachodnie wartości, ale także o tracone możliwości współpracy. A bliskowschodni chaos jest choćby przeszkodą w lądowych dostawach do Europy taniego gazu z Kataru i budowie planowanej transarabskiej sieci gazociągów, ropociągów, korytarzy transportowych i energetycznych, mogących w istotnym stopniu zwiększyć konkurencyjność europejskiej gospodarki.
Polska prezydencja w UE zorientowana na sprawy bezpieczeństwa jest szansą, by zachowując priorytet wsparcia Ukrainy dążyć do zerwania przez Europę z dotychczasową biernością i reaktywnością w sprawach bliskowschodnich oraz zadbać o wzajemne poszanowanie interesów z Izraelem. I zachować wpływ na głębokie przeobrażenia, jakie czekają nasze południowe sąsiedztwo.
Krzysztof Płomiński*
* Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.
© Future Arabia