Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu oznacza kontynuację polityki wzmacniania amerykańskiej obecności na Bliskim Wschodzie. Jakie wyzwania czekają na nową administrację w tej części świata?

Na pytania padające podczas wykładów i spotkań o politykę nowej administracji Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie odpowiadam, że trudno formułować przewidywania, nie posiadając kryształowej kuli. To samo dotyczy zresztą innych aktualnych spraw międzynarodowych. A przecież należy brać jeszcze pod uwagę dynamikę zmieniającej się sytuacji i sprawdzanie przez rywali amerykańskiej determinacji odbudowy pozycji hegemona w świecie. Dla wielu już teraz wielobiegunowym.

Prezydent Donald Trump i Pierwsza Dama Melania Trump w towarzystwie króla Arabii Saudyjskiej Salmana bin Abdulaziza Al Sauda i prezydenta Egiptu Abdela Fattaha Al Sisiego. Otwarcie Globalnego Centrum Zwalczania Ideologii Ekstremistycznej w Rijadzie, 21 maja 2017 r. Źródło: Biały Dom, autor: Shealah Craighead

Zakładając wysoki stopień nieprzewidywalności, trzeba jednak pokusić się o konkluzje na podstawie pierwszej kadencji, wypowiedzi wracającego do Białego Domu gospodarza, profilu jego najbliższych współpracowników. Informacji może też dostarczyć polityczna mapa regionu gruntownie przemodelowana przez cykl wydarzeń zapoczątkowanych kolejnym etapem bliskowschodniego konfliktu — terrorystycznym atakiem Hamasu na Izrael i dramatycznym rozwojem wydarzeń w Gazie.

Nie ulega raczej wątpliwości, że prezydent Trump będzie dążył do kontynuacji polityki pod hasłem „ustanowienia pokoju i stabilizacji” zapoczątkowanego przed ośmiu laty procesu określanego jako budowa nowego Bliskiego Wschodu. Przewidującego wzmocnienie sprawczości amerykańskiej, normalizację stosunków Izraela z konserwatywnymi monarchiami arabskimi i tworzenie regionalnego sojuszu militarnego. Dającego USA możliwość przesunięcia części obecności wojskowej w kierunku Chin, przy zachowaniu kontroli nad bezpieczeństwem regionu. Porozumienia Abrahama stały się ważnym elementem realizacji tych planów. Co więcej, wykazały one żywotność w krytycznej sytuacji związanej z wojną w Gazie, demonstrując wzajemne korzyści dla uczestników w zakresie bezpieczeństwa oraz współpracy gospodarczej i inwestycji. Dopięcie porozumień etapem normalizacji saudyjsko-izraelskiej okazało się niemożliwe z uwagi na niedocenienie znaczenia kwestii palestyńskiej i jej wpływu na układ sił w regionie oraz sytuację wewnętrzną poszczególnych państw i nastroje społeczne. Nie pomogły też błędy popełnione przez administrację Bidena.

Bahrański minister spraw zagranicznych Abdullatif bin Rashid Al Zayani, premier Izraela Binjamin Netanjahu, prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump oraz minister spraw zagranicznych Emiratów Abd Allah ibn Zajid Al Nahajjan podczas ceremonii podpisania Porozumień Abrahamowych 15 września 2020 r. Źródło: Wikipedia

Dylemat jest wciąż aktualny, tym bardziej wobec zmian, jakie zaszły w ostatnich latach. Dokonana dzięki mediacji chińskiej normalizacja saudyjsko-irańska oraz degradacja regionalnych wpływów Iranu ograniczyły obawy arabskich krajów Zatoki przed ekspansjonizmem irańskim, zbliżające z Izraelem. Jednocześnie skumulowały się sympatie społeczne i solidarność z Palestyńczykami oraz utrwaliło przekonanie, nie tylko w skali regionalnej, że warunkiem regionalnego pokoju jest państwowość palestyńska, obok izraelskiej. Rządzący w Rijadzie nie mogą tego lekceważyć, ze względów wewnętrznych, regionalnych i religijnych. Mamy do czynienia z kwadraturą koła. Donald Trump niewątpliwie będzie chciał ją przełamać transakcyjnymi środkami, wykorzystując równoległe negocjacje z Arabią Saudyjską nt. paktu wojskowego i umów gospodarczych, obejmujących pokojowe wykorzystanie energii atomowej. Saudyjczycy mogą być też obiektem nacisków na zastosowanie instrumentu naftowego jako środka nacisku na Rosję, już raz wykorzystanego do dekompozycji Związku Sowieckiego.

Brak wskazówek by polityka „America first” miała mieć zastosowanie do relacji z Izraelem. Wypowiedzi bliskich współpracowników prezydenta — ambasadorów USA w Jerozolimie i przy ONZ — zawierają uznanie biblijnych praw Izraela do Zachodniego Brzegu. Stanowi to zachętę do dalszej kolonizacji, potwierdzoną formalnym cofnięciem sankcji nałożonych przez administrację Bidena na grupę ekstremistycznych osadników. I być może aneksji. Obowiązujące pozostaje uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela. Odmienna może być natomiast polityka wobec Gazy. Trump zamierza odwiedzić Strefę na kolejnym etapie realizacji porozumienia o rozejmie i wspomina o jej odbudowie. Wymagającej dziesięcioleci, setek miliardów dolarów i sprawnego zarządzania. Tymczasem udział Hamasu jest wykluczony, a struktury Autonomii nie są do tego zdolne. Inwestorzy będą również wymagać zapewnień, że Strefa za jakiś czas nie będzie poddana kolejnej destrukcji.

W tych warunkach deklarowany zamiar zaprowadzenia pokoju przedstawia się iluzorycznie. Tym bardziej że wraz z wojną w Gazie po obu stronach narosły pokłady nienawiści na pokolenia. Natomiast na innych odcinkach (Liban, Irak i być może Syria) Amerykanie mogą przyczynić się do stabilizacji.

Kolejnym dylematem jest Iran. Realizowana od lat polityka powstrzymywania i wypierania wpływów irańskich zakończyła się fiaskiem. Sytuację zmieniły dopiero konsekwencje działań izraelskich powiązanych z konfliktem w Gazie. Teheran trwale utracił większość wpływów (poza rebeliantami Huti i częściowo Irakiem). Nie jest w stanie ich odbudować w przewidywalnej perspektywie. Oczekiwany powrót USA do polityki maksymalnej presji na Iran, sankcji i ograniczania programów nuklearnych nie gwarantuje upadku reżimu, ale zapowiada wstrząsy wewnętrzne. Urealnia też powstawanie przesłanek do sojuszu bezpieczeństwa z Rosją, a w perspektywie również z Chinami. I groźbę wybuchu wojny o wymiarze regionalnym.

Protest w Teheranie 4 listopada 2015 r. przeciwko Stanom Zjednoczonym, Izraelowi i Arabii Saudyjskiej. Źródło: Wikipedia, autor: Mohamad Sadegh Heydary

Rozliczne konflikty wewnętrzne w regionie (Sudan, Libia, Róg Afryki, Sahel, kwestia kurdyjska) stwarzają dla Trumpa szerokie pole działania, bez gwarancji sukcesu. Bez uwzględnienia czynników politycznych i środowiskowych nie ma też szans na położenie kresu ekstremizmom, tym bardziej że pozostają one pożądanym instrumentem polityki wielu państw na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Znaczenie przywiązywane do bezpieczeństwa i kontroli szlaków żeglugowych nasuwa konieczność wyeliminowania zagrożenia ze strony Hutich, co jest wyzwaniem. Większa asertywność Białego Domu w regionie może natomiast ograniczyć ambicje regionalnych aktorów budowy własnych wpływów w zdestabilizowanym otoczeniu. To przede wszystkim tam globalni rywale Waszyngtonu będą testowali faktyczną zdolność Stanów Zjednoczonych do zachowania pozycji światowego hegemona. Testem dla relacji amerykańsko-tureckich będzie kwestia kurdyjska.

Drażliwe pozostaną kwestie energetyczne. Zapowiadany szybki wzrost produkcji ropy i gazu w USA oraz amerykańska gra na okresowe obniżenie cen ropy może naruszyć interesy arabskich państw Zatoki, ograniczyć ich zdolność do finansowania programów transformacji i jeszcze głębiej uzależniać od rynku chińskiego. Nawet jeśli spowolnienie procesu odchodzenia od surowców kopalnych interesom tym będzie sprzyjało. Zapewne wzrosną też obciążenia związane z obecnością baz USA w regionie, koszty parasola bezpieczeństwa i wywindowane już zakupy amerykańskiej broni. Wydatki obronne Arabii Saudyjskiej stanowią dzisiaj siedem procent dochodu narodowego. Administracja Trumpa będzie też oczekiwała ułatwień dla amerykańskich inwestycji w krajach GCC i zwiększenia ich inwestycji w USA.

23.01.2025. Następca tronu Arabii Saudyjskiej Ksiązę Mohammed bin Salman w rozmowie telefonicznej powiedział prezydentowi Donaldowi Trumpowi, że królestwo chce przeznaczyć w ciągu najbliższych czterech lat 600 miliardów dolarów na rozszerzone inwestycje i handel ze Stanami Zjednoczonymi. Książę wyraził nadzieję, że reformy administracji Trumpa mogą stworzyć „bezprecedensowy dobrobyt gospodarczy”. Źrodło: Arabian Daily

Należy jednak zaznaczyć, że niezależnie od szczególnych stosunków amerykańsko-izraelskich, arabskie kraje Zatoki zadbały o zachowanie dobrych relacji osobistych i biznesowych z Trumpem, jego rodziną i zapleczem. Powinno to procentować, podobnie jak pamięć o gorzkich relacjach monarchii z Bidenem, nawet jeśli Trump tym razem na miejsce pierwszej podróży zagranicznej nie wybierze Rijadu.

Odbudowa pozycji USA w regionie ograniczy i tak niewielkie wpływy Unii Europejskiej, która w ostatnich latach wykazywała tam nieco większą aktywność i rosnące zrozumienie zagrożeń związanych z istnieniem obszarów zapalnych na swych wschodnich i południowych granicach. UE brakuje dalekosiężnej wizji, którą mogłoby być przyczynienie się do stabilizacji regionu umożliwiającej bezpieczny lądowy transport surowców energetycznych z obszaru Zatoki do terminali śródziemnomorskich, od Gazy do libańskiego Trypolisu. Pozwalający obniżyć ceny o 25–30 procent.

Jeśli chodzi o Polskę, to podstawową kwestią pozostaje zabezpieczenie interesów energetycznych i wykorzystanie szans zasadniczego zmniejszenia głębokiego deficytu handlowego poprzez ekspansję eksportową. W zmieniających się warunkach sojusznicy USA będą partnerami preferowanymi przez konserwatywne państwa regionu. Dotyczy to również możliwości powstających w ramach Porozumień Abrahama, w których przygotowaniu Polska miała udział. Zapewne stoimy wobec konieczności przeglądu naszych interesów na szerokim Bliskim Wschodzie, w tym w Izraelu, i wypracowania bardziej skutecznych narzędzi ich realizacji.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!