Forum w Davos zawsze poświęcało wiele miejsca sprawom bliskowschodnim. Zwłaszcza po tym jak Światowe Forum Gospodarcze zaczęło organizować wiosną każdego roku równie ambitne wydarzenie w Arabii Saudyjskiej. „Pustynne Davos”. Zainaugurowane w 2017 roku przez saudyjskiego następcę tronu, księcia Mohammada bin Salmana, w obecności Pani Robot, która jako pierwsza w świecie otrzymała status obywatelski i paszport Królestwa.
Zawsze też do szwajcarskiego Davos przybywały najbardziej reprezentatywne osobistości bliskowschodnie, a kwestie gospodarcze przeplatały się z politycznymi i bezpieczeństwa. Z reguły bez wielkich emocji, bowiem sprawy regionu — mimo niekiedy szalonej dynamiki — zwykle jałowo krążyły wobec tych samych tematów niewiele zmieniających się w czasie. Z poczuciem, że mamy tam do czynienia z węzłem gordyjskim odpornym na najostrzejszy miecz. W tym roku poziom reprezentatywności podniósł się jeszcze bardziej. A w wypowiedziach i dyskusjach ze strony arabskiej pojawiły się dwa nurty. Dominujący optymizm i nadzieja, że głębokie zmiany w regionie zapoczątkowane wojną w Gazie wreszcie rysują wizję pokojowych rozwiązań. Nawet jeśli bardzo mglistą. A z drugiej strony — tonowane obawy, że identyfikowanie się prezydenta Trumpa z „palestyńską” polityką premiera Netanjahu i ekstremistycznych partii izraelskich przybliża oddanie Palestyny „od Rzeki do Morza” pod władzę Izraela. Taki scenariusz może tworzyć nowy wymiar napięć regionalnych i wywołać skutki globalne. Nie uszło to uwadze sekretarza generalnego ONZ, który w Davos o groźnym wymiarze sytuacji nie wahał się napomknąć.
Niewątpliwie z wydarzeń minionego okresu wyłoni się nowy kształt Bliskiego Wschodu. Określany przez degradację pozycji i wpływów irańskich w Syrii, Libanie i Palestynie, ugruntowanie przez Izrael pozycji regionalnego mocarstwa oraz umocnienie roli Arabii Saudyjskiej, lidera arabskiej strefy stabilności, coraz śmielej artykułującego narodowe interesy. Zachodzące zmiany wciąż jednak nie zarysowały odpowiedzi na groźne wyzwania regionalne, na czele z kwestią palestyńską. Nie upodmiotowiły też arabskiego wpływu na kształtowanie regionalnych realiów, pozostającego w tyle za Turcją, Iranem, Izraelem. O USA i innych zewnętrznych aktorach nie wspominając.
Istotny wpływ na kierunek myślenia politycznego w regionie wywarły Porozumienia Abrahama. Projekt de facto próbujący pominąć istotę problemów bliskowschodnich — państwowość palestyńską, ale prezentujący wartość dodaną w postaci niezaprzeczalnych korzyści ze współpracy i integracji dla wszystkich uczestników. Mogący zastąpić filozofię wiecznego konfliktu filozofią dobrosąsiedztwa i wzajemnie korzystnej współpracy. A jednocześnie wrażliwy dla zachowania stabilności wewnętrznej takich państw jak Arabia Saudyjska, gdzie opinia publiczna nie akceptuje normalizacji z Izraelem z pominięciem kwestii palestyńskiej, obejmującej status Jerozolimy. Gaza ostatecznie rozwiała złudzenia, że kwestię tę można zmarginalizować. Czego Donald Trump najwyraźniej nie zauważył albo źle odczytał.
Niemniej trzeba dodać, że arabscy politycy mówili w Davos o pokoju powiązanym z państwowością palestyńską bez specjalnej wiary. I chyba bez gotowości stawiania sprawy na ostrzu noża. To wyraz zarówno bezradności, jak i trudnych do pogodzenia interesów. Przywódcy arabscy nie mieli złudzeń, że zwycięstwo Trumpa oznaczało „maksymalną presję” również na nich, w Rijadzie, Kairze czy Ammanie, by wykazać w sprawach palestyńskich najdalej idącą ugodowość. Nie licząc się z konsekwencjami. Swego rodzaju zabezpieczeniem były dla nich decyzje szczytów arabskiego i muzułmańskiego w Rijadzie w 2024 roku. Ustanawiające wspólne punkty graniczne, zasadniczo odwołujące się do arabskiego planu pokojowego z 2002 roku. Przy utrzymaniu solidarności. W Davos mówiono uzgodnionymi w Rijadzie formułami. Pożytecznymi też dla wyrażenia zdecydowanego sprzeciwu wobec pomysłu wyludnienia Gazy oraz nawisłej perspektywy aneksji Zachodniego Brzegu.
Nie zabrakło także innych tematów. Podnoszono konieczność deeskalacji konfliktów, rozszerzania dialogu, zapewnienia potrzeb humanitarnych i odbudowy Syrii, Gazy i Libanu. Podtrzymania zawieszenia broni w Gazie i zapewnienia pomocy w obliczu powszechnej katastrofy humanitarnej i bytowej. Prezydent Izraela określił rozejm jako otwarcie drzwi do uwolnienia zakładników i krok w kierunku stabilizacji regionu. Ostrożny optymizm co do trwałości porozumienia wyrażał również minister spraw zagranicznych Palestyny. Znakiem zachodzących zmian była aktywna obecność w Davos prezydenta Syrii, zabiegającego o akceptację dla nowych władz i zniesienie sankcji. Z kolei wiceprezydent Iranu w wyważonej prezentacji zaapelował do prezydenta Trumpa o bardziej konstruktywne podejście, weryfikację stanowiska w sprawie porozumienia nuklearnego i złagodzenie sankcji. Biały Dom szybko odpowiedział zapowiedzią powrotu do polityki „maksymalnej presji”, ale także wyrażeniem nadziei na „pomyślny rozwój narodu irańskiego”. Koncert sprzeczności.
Wspólny mianownik wszystkich dyskusji na Forum był jeden. NIEPEWNOŚĆ. Skrywany pod maską optymizmu i odnoszący się w zasadzie do całego postępowania amerykańskiego re-prezydenta. Dopiero czas pokaże, w jakim kierunku będzie zmierzać realna polityka Stanów Zjednoczonych, w tym na Bliskim Wschodzie. Weryfikowana przez konkurentów — Chiny i Rosję. Tradycyjnie czekających na skorzystanie z amerykańskich błędów. A do takich należą desperackie plany wobec Gazy przedstawione podczas spotkania z zaskoczonym ich skrajnościami izraelskim premierem. A zapewne również gotowością realizacji planów izraelskiej skrajnej prawicy amerykańskimi rękami. Trump przedstawił neokolonialną wizję przymusowego wysiedlenia istotnej części narodu. Łamiącą to, co jeszcze pozostało z międzynarodowego prawa i porządku. Budzącą zdecydowany sprzeciw na całym świecie i uderzającą w tradycyjny amerykański wizerunek i podstawowe interesy. A miało być “America first”! I wszystko to w kilka dni po tym jak 300000 mieszkańców sponiewieranej Gazy ruszyło w pieszym pochodzie, by natychmiast po rozejmie wrócić na zgliszcza swych domów w północnej części Strefy. I był to pierwszy powrót z wygnania od 1948 roku.
Za trzy miesiące na poczynania Trumpa i ich skutki będzie można spojrzeć z perspektywy saudyjskiego „Davos”. Może znów pojawi się Sophia — kto wie, czy nie z partnerem. Świat nie stoi przecież w miejscu, przynajmniej nie wszędzie.
I na koniec dobra wiadomość. Komisja Europejska powołała Dyrekcję Generalną ds. Bliskiego Wschodu, Afryki Płn. i Zatoki, pod przewodnictwem komisarza. Lepiej późno niż wcale. To szansa na przegląd całej unijnej polityki wobec regionu i wypracowanie nowej, uwzględniającej europejskie interesy i sposoby ich ochrony. Oby tylko Dyrekcja nie musiała zaczynać pracy od zajmowania się nową falą uchodźców napływających z południowego sąsiedztwa.
Krzysztof Płomiński*
* Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.
© Future Arabia