Nowy-stary prezydent Stanów Zjednoczonych planuje pierwszą wizytę w Arabii Saudyjskiej, stawiając na sojusze z krajami Zatoki. Czy Bliski Wschód zyska kosztem Europy, a wizja pokoju przyniesie mu Nagrodę Nobla?

Donald Trump przyzwyczaił polityków, obserwatorów i światową opinię publiczną do nieprzewidywalności. We mgle zapowiedzi, planów i zakrętów jednym z niewielu trwałych punktów wydaje się deklaracja złożenia pierwszej zagranicznej wizyty w Arabii Saudyjskiej. Podobnie jak w przypadku pierwszej kadencji. I z podobnych powodów. Wartych przypomnienia, bez szeregowania.

Czytaj także: Trump i bliski wschód

Amerykański prezydent jest zafascynowany sprawczością, osobowością i wizją rozwojową przywódców arabskich państw Zatoki, zwłaszcza panujących w Rijadzie i Abu Zabi oraz Dosze. Porównywanych nie tylko z dotychczasowym modelem amerykańskim, ale także europejskim. Stąd już niedaleko do twierdzenia, że dla interesów USA Bliski Wschód — wraz z Izraelem — jest ważniejszy od Europy. I chodzi tu o coś więcej niż tylko o pieniądze, choć odgrywają one niebagatelną rolę. Nikt nie przeszedłby przecież obojętnie obok zobowiązań władców państw Rady Współpracy Państw Zatoki (Gulf Cooperation Council, GCC) do ulokowania w Ameryce podczas obecnej kadencji jakichś trzech, czterech tysięcy miliardów USD. Choć obecna polityka Waszyngtonu i niskie ceny ropy i gazu mogą sprawić, że tych pieniędzy nie wystarczy ani na szczodre zakupy i inwestycje, ani na realizację własnych planów transformacji i rozwoju.

Pole naftowe Khurais, Arabia Saudyjska. Źródło: saudipedia.com

Obie strony łączą praktyczne interesy w wielu dziedzinach. Bliskość transakcyjnego myślenia. Podobna filozofia rządzenia i znaczenie przywiązywane do osobistych relacji, pielęgnowanych przez przywódców arabskich w oczekiwaniu na powrót Trumpa do Białego Domu. Przyjaźń umacniana wielomiliardowymi projektami, inwestycjami i… dystansem do polityki Joe Bidena, chętnie sięgającego po postulaty z obszaru wartości. Czynnikiem spajającym jest też wspólne dążenie do przebudowy Bliskiego Wschodu. Dość mgliście zarysowanej, ale niewątpliwie budowanej na utrwaleniu wpływów amerykańskich — przy większej samodzielności partnerów, przeciwdziałaniu zdominowaniu regionu przez Chiny i Rosję, przejęciu przez sojuszników USA — wspólnie arabskich i Izraela — większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo regionu. I wreszcie osiągnięcie stanu nazywanego narzuconym siłą pokojem, pozwalającym Trumpowi marzyć o Pokojowej Nagrodzie Nobla.

Czy Trump ma szanse? Region jest pełen jątrzących się konfliktów i wyzwań, poczynając od ich pramatki — kwestii palestyńskiej. Co więcej, do powstania i utrwalenia bardzo wielu z nich na przestrzeni dekad przyczyniły się kolejne amerykańskie administracje. Nieśmiałe wypowiedzi prezydenta Bidena po terrorystycznym ataku Hamasu na Izrael o błędach popełnionych przez USA po 11 września i ostrzeżenia dla rządu izraelskiego by nie szedł tą samą drogą nie miały i nie mają dalszego ciągu. Jeśli wtedy zabrakło refleksji i chęci wyciągnięcia wniosków, to tym bardziej obecnie trudno oczekiwać zasadniczej zmiany podejścia. Wymagającego połączenia dominującej siły z zaniedbaną dyplomacją, przy minimum bezstronności.

Wizyta Trumpa w Arabii Saudyjskiej będzie miała wymiar dwustronny i regionalny. Odwiedzi też Izrael. Tematów do rozmów jest bez liku. Od rynku energetycznego po Rosję i wojnę w Ukrainie — obszar, w którym kraje Zatoki wykazują dużą aktywność, w tym mediacyjną. Wreszcie Chiny, które w Zatoce rozbudowują pozycje kolidujące z interesami amerykańskimi. I gama bliskowschodnich realiów.

Zniszczenia spowodowane izraelskim bombardowaniem obozu Jabalia, Strefa Gazy. Źródło: unrwa

Od czego zacząć? Wojna w Gazie, a właściwie kompleks problemu palestyńskiego. Palestyna niewątpliwie zaciąży na wizycie. Trump wprawdzie nie mówi już o palestyńskiej Rivierze bez Palestyńczyków, ale USA i Izrael nie przyjęły też kompromisowego planu wypracowanego z udziałem Rijadu i Kairu. Ponadto równolegle sytuacja na Zachodnim Brzegu staje się coraz dramatyczniejsza. Dla każdego obserwatora sceny bliskowschodniej (poza Stanami Zjednoczonymi i Izraelem) jest jasne, że trwałe rozwiązania regionalne wymagają podjęcia kwestii państwowości palestyńskiej. Warunkuje to również normalizację saudyjsko-izraelską, pozostającą w czołówce priorytetów Trumpa. Powiązaną z przygotowaniami do zawarcia przez Waszyngton z Rijadem nowej umowy bezpieczeństwa, gospodarczej i dotyczącej energii nuklearnej.

Czytaj także: Plan Trumpa dla Gazy: kurort czy czystka etniczna

Na liście priorytetów są również Huti. Chodzi nie tylko o ataki jemeńskich rebeliantów na statki handlowe związane z interesami Izraela i amerykańskie okręty czy ataki odwetowe USA na pozycje Huti, ale także o destabilizacyjny wpływ ugrupowania na sąsiedztwo, kontekst irański i impas procesu politycznego w Jemenie. Dodatkowo skomplikowany powrotem Huti na listę ugrupowań terrorystycznych.

Dalej — Liban i Syria, gdzie Arabia Saudyjska jest żywotnie zainteresowana stabilizacją i ochroną tych krajów przed ingerencją zewnętrzną, izraelską i turecką. I Libia, Sudan, Róg Afryki, gdzie zaangażowane są interesy USA i poszczególnych krajów Zatoki.

Wielką niewiadomą i podstawowym wyzwaniem nie tylko dla arabskich krajów Zatoki pozostaje Iran. Powrót Waszyngtonu do polityki maksymalnej presji i nowe sankcje oraz naciski izraelskie grożą wojną regionalną o nieobliczalnych konsekwencjach. Wątpliwości budzi koncentrowanie się USA na irańskim programie nuklearnym, podczas gdy problem obejmuje także program rakiet, dronów i rolę Iranu w regionie. Kraje GCC chciałyby też uczestniczyć w rozmowach. Należy oczekiwać, że wizyta Trumpa w Arabii Saudyjskiej może nastąpić już po przesileniu amerykańsko-irańskim. Na dziś margines politycznego porozumienia i koniecznego kompromisu z obu stron jest zbyt wąski, by wykluczyć konfrontację zbrojną. Z dramatycznymi skutkami nie tylko dla arabskiego sąsiedztwa.

Następca tronu Królestwa Arabii Saudyjskiej Mohammed bin Salman i prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Źródło: x.com

Sygnały płynące z Waszyngtonu wskazują, że Trump oczekuje od arabskich stolic kreatywnego wpisania się w nowe podejście amerykańskie do bliskowschodniej polityki. Cokolwiek to znaczy. Niewątpliwie USA mają instrumenty, by uwzględniając procesy zapoczątkowane wojną w Gazie zmienić ukształtowanie polityczne regionu. Pytanie, czy interesy amerykańskie pozostaną zależne od izraelskich i jaki nowy model stosunków Waszyngton będzie gotów zaoferować starym arabskim sojusznikom, a także wcześniejszym wrogom. Łącznie z paktem bezpieczeństwa. W jakim stopniu model ten będzie wpływał na stabilność relacji i ograniczanie wpływów Chin (i Rosji), które również na Bliskim Wschodzie przetestują zdolność Stanów Zjednoczonych do odbudowy miejsca w wielobiegunowym świecie i zachowania sojuszniczych powiązań z krajami Globalnego Południa.

Bardzo ważne, by Europa, nieco przestraszona amerykańskim wyzwaniem, nie zapomniała, że też ma na Bliskim Wschodzie żywotne interesy. Wymagające wypracowania nowego podejścia, podobnie jak do wschodniego sąsiedztwa.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!