Wizyta prezydenta USA w Arabii Saudyjskiej, ZEA i Katarze to nie tylko spotkania biznesowe, ale także rozmowy o bezpieczeństwie i stabilizacji regionu.

Za dwa tygodnie amerykański prezydent złoży oficjalną wizytę w Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Katarze. U najważniejszych sojuszników Stanów Zjednoczonych na Półwyspie Arabskim. Udział Donalda Trumpa w pogrzebie papieża Franciszka sprawił, że nie będzie to jego pierwsza podróż zagraniczna, ale nie zmniejsza to jej symboliki i znaczenia. Już same deklaracje gospodarzy zainwestowania w USA w perspektywie kilkuletniej łącznie ponad dwóch tysięcy miliardów USD uzasadniają osobiste podziękowanie. A przecież są jeszcze rozwinięte stosunki dwustronne, plany szerszego współdziałania w sferze bezpieczeństwa i na globalnym rynku energii, obecność strategicznych baz wojskowych czy budowa nowego Bliskiego Wschodu, hasło nośne jak „Make America great again”. I równie mgliste. Nawet jeśli wiadomo, że celem jest zwieńczenie procesu normalizacji arabsko-izraelskiej poprzez ustanowienie pełnych relacji Rijadu z Tel Awiwem, a następnie także sponsorowanego przez Waszyngton regionalnego systemu bezpieczeństwa. Trump jest pod urokiem skuteczności arabskich władców oraz autorytarnych metod rządzenia i osiągania celów, które porównuje do sprawczości Europy. Ma też powody do wdzięczności za zaangażowanie mediacyjne w ważne dla Ameryki problemy międzynarodowe i regionalne.

Źródło: arabcenterdc.org

Gra nie jest jednak jednostronna. Odwiedzane kraje arabskie mają własne oczekiwania. Chcą odnowienia i umocnienia amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, ale bez poświęcania swych żywotnych interesów. Część deklarowanych środków inwestycyjnych ma być repatriowana w postaci strategicznych projektów realizowanych przez firmy amerykańskie. Chodzi głównie o wysokie technologie, w tym atomistykę w przypadku Arabii Saudyjskiej i półprzewodniki, którymi zainteresowane są ZEA.

Dyplomacja krajów Zatoki jest dość hermetyczna, ale z wypowiedzi i przecieków można wnioskować, że w odwiedzanych stolicach amerykański gość usłyszy oczekiwanie przyłożenia ręki do stabilizacji regionu, od której w zasadniczym stopniu zależy realizacja arabskich strategicznych planów transformacji i rozwoju na innych niż ropa źródłach (nawet jeśli przyszłość paliw kopalnych pod rządami obecnego gospodarza Białego Domu nie rysuje się już tylko w czarnych barwach). Warunkiem stabilizacji i realizacji szerszych planów regionalnych jest postęp w uregulowaniu problemu palestyńskiego, blokowany przez Izrael i USA. Otwierający drogę do zmierzenia się z innymi problemami regionalnymi, których nie brakuje. Państwa Zatoki uważają, że Stany Zjednoczone powinny poważniej i efektywniej zająć się eliminowaniem ekstremizmów w całym regionie. Stanowią one wzajemnie napędzający się mechanizm chaosu, a problem dotyczy zarówno nurtów islamistycznych jak fundamentalistycznych partii religijnych w Izraelu. Arabia, ZEA i Katar liczą, że USA skutecznie wesprą normalizację sytuacji w Libanie i Syrii, komplikowaną działaniami izraelskimi, a także zwrócą większą uwagę na Libię i Sudan.

Źródło: meforum.org

Niewątpliwie jednym z delikatniejszych tematów rozmów będzie kwestia podejścia do Iranu. Kraje Zatoki stoją na stanowisku, że mankamentem toczących się przy mediacji Omanu rozmów amerykańsko-irańskich jest ich koncentracja na programie atomowym. Tymczasem w ich przekonaniu na problem składa się również program rakiet balistycznych i dronów oraz trwałego ograniczenia wpływów irańskich w regionie. Mimo ich dramatycznej degradacji od czasu rozpoczęciu wojny w Gazie Teheran zachował możliwości destrukcyjnego oddziaływania na sąsiadów, w tym poprzez jemeńskich Huti. Jednocześnie istotną wartością dla krajów regionu pozostaje zachowanie poprawnych stosunków z Teheranem, które nie tylko wytrzymały próbę czasu, ale zostały pogłębione, w tym w zakresie bezpieczeństwa i konsultacji politycznych.

A co do tego ma inicjatywa Trójmorza? W oczekiwaniu na stabilizację regionalną w wielu krajach Bliskiego Wschodu podjęto wiele inicjatyw mających tworzyć fundament pod przyszłą integrację i budowę transkontynentalnych szlaków komunikacyjnych. Niezależnie od natrafiających na trudności projektów — chińskiego Pasa i Szlaku, rosyjskiego Północ-Południe przez Iran (INSTC — International North–South Transport Corridor) oraz Irackiej Drogi Rozwoju, coraz bardziej realnych kształtów nabiera pomysł korytarza Indie-Bliski Wschód-Europa (IMEC). Tym bardziej że po części jest on już wpisany w istniejące i budowane szlaki komunikacyjne na Półwyspie Arabskim. Temat był jednym z najważniejszych omawianych podczas niedawnej wizyty premiera Narendry Modiego w Rijadzie, a arabscy rozmówcy prezydenta Trumpa też do niego wrócą. Może warto pochylić się nad tym również w Warszawie.

Źródło: Energy World

Wystarczy spojrzeć na załączoną powyżej mapę, by zauważyć, że „Europa” w nazwie korytarza sprowadza się do Włoch, Francji i Niemiec. Wschodnia część od Skandynawii po Rumunię znalazła się na peryferiach. Przed kilkoma dniami na szczycie Trójmorza w Warszawie wśród wielu projektów zarysowano również szereg inicjatyw transportowych, ale wyobraźnia przestrzenna autorów kończyła się gdzieś na obrzeżach Rumunii. Europejskość projektu wymagałaby nie tylko szerszego spojrzenia na projektowaną trasę korytarza, ale także wzięcia pod uwagę dodatkowej nitki biegnącej przez kraje Trójmorza i będącej kręgosłupem regionu. Tym bardziej że strategicznym partnerem inicjatywy została Turcja.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!