Niewiele jest wizyt najwyższego szczebla tak dobrze łączących biznes z przyjemnością. W superluksusowej oprawie. I skupiających uwagę całego świata. Na głębszą ocenę podróży prezydenta Trumpa do Arabii Saudyjskiej, Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich warto jeszcze nieco poczekać. Pewne uwagi można jednak sformułować, zanim opadnie złocisty pył po odlocie z Abu Zabi prezydenckiego Air Force One. Jeszcze niebędącego „latającym pałacem” podarowanym przez emira Kataru.
Pomysł i treść obecnej wizyty niewiele różniły się od tej z 2017 roku. Również pierwszej zaplanowanej w nowej kadencji. W obu przypadkach chodziło o umocnienie osobistych relacji z arabskimi władcami krajów Zatoki, skrupulatnie przez nich pielęgnowanych w oczekiwaniu na powrót Donalda Trumpa do Białego Domu. Przyciągnięcie do Stanów Zjednoczonych naftowych środków liczonych w tysiącach miliardów dolarów w postaci inwestycji, zakupów uzbrojenia oraz dwustronnych projektów handlowych i gospodarczych. Również z obszaru najwyższych technologii — AI, półprzewodników i energii nuklearnej, koniecznych do realizacji przez gospodarzy ambitnych planów transformacji. O tych oczekiwaniach pisałem kilkakrotnie w poprzednich felietonach.
Czytaj także: #53 Krzysztof Płomiński: Trumpa droga do Arabii
Tym razem okazjonalny szczyt regionalny w Rijadzie, uzupełniający programy dwustronne, ograniczono do władców państw Rady Krajów Współpracy Zatoki, podkreślając znaczenie ugrupowania. Otrzymali potwierdzenie, że są ważnym sojusznikiem USA i korzystają z amerykańskiego parasola bezpieczeństwa, gwarantującego stabilizację. Uzgodniono rozbudowę amerykańskich baz wojskowych istniejących we wszystkich państwach GCC, rozszerzenie współpracy w przemyśle obronnym i wzmocnienie prawno-traktatowych relacji dwustronnych w sferze bezpieczeństwa, mogących być w przyszłości podstawą regionalnego paktu, z udziałem Izraela. Niekiedy wymagających jednak przekształcenia podpisanych porozumień intencyjnych w umowy. Zacieśnienie relacji służy też umocnieniu wpływów USA w regionie kosztem innych aktorów, w tym Chin i Rosji.
Bez nagłaśniania, ale konsekwentnie, Trump zabiegał o dopięcie procesu Porozumień Abrahamowych poprzez normalizację saudyjsko-izraelską. Proces ten jest podtrzymywany, ale finalizacja wciąż jest zależna od spełnienia wielu warunków. Najważniejszy z nich to zakończenie wojny w Gazie i postęp w kierunku państwowości palestyńskiej. Kwestia ta ma wpływ na sytuację wewnętrzną i opinię publiczną Królestwa oraz pozostaje warunkiem trwałej stabilizacji i pokoju w regionie. Ogranicza pole saudyjskiego i amerykańskiego manewru, co Trump wydaje się rozumieć, w przeciwieństwie do rządu Izraela coraz bardziej osamotnionego w swojej bezkompromisowości.
W kontekście wizyty Waszyngton uelastycznił podejście do ważnych spraw regionalnych, uwzględniając zmiany, jakie zaszły na Bliskim Wschodzie po 7 października i ich polityczne konsekwencje. I być może wyciągając wnioski z niepowodzeń amerykańskiej polityki w regionie na przestrzeni dekad. Sekwencja wydarzeń, jakie miały miejsce po terrorystycznym ataku Hamasu 7 października 2023 roku, zmieniła bowiem bliskowschodni układ sił oraz wyeliminowała lub trwałe osłabiła wszystkie podmioty traktowane przez Izrael jako wrogie. Rozszerzając przestrzeń do sięgnięcia po narzędzia polityczne i odejścia od logiki permanentnego kryzysu, preferowanej przez rząd Netanjahu. Odnosi się ona do większości problemów, zwłaszcza kwestii związanych z Iranem i — przede wszystkim — palestyńskich. W tym przypadku jest to polityka ukierunkowana na zniszczenie samej idei palestyńskości we wszystkich jej wymiarach. Bez oglądania się na konsekwencje, interesy państw zaprzyjaźnionych i sojuszników oraz międzynarodowy sprzeciw, demonstrowany również podczas światowych wydarzeń kulturalnych i artystycznych.
Trump nie włączył Izraela do podróży. To precedens, niejedyny. Zgodził się bowiem też na podjęcie bezpośrednich rozmów z Hamasem. Uzgodnił „separatystyczny” rozejm z jemeńskimi rebeliantami Huti. Testuje perspektywy powrotu do porozumienia nuklearnego z Iranem i warunki poluzowania sankcji. Spotyka się w Rijadzie, w obecności saudyjskiego następcy tronu, z dawnym bojownikiem Al-Ka’idy i amerykańskim więźniem, urzędującym dzisiaj jako prezydent w Damaszku. Potwierdzając często zapominaną prawdę, że nikt nie rodzi się terrorystą, ani nie musi jako terrorysta umierać. Wspiera Syrię destabilizowaną przez Izrael i znosi sankcje, wychodząc naprzeciw również saudyjskim oczekiwaniom. Popiera umocnienie państwowości libańskiej.
Czy oznacza to trwałą zmianę podejścia? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Przecież ten sam Trump w rok po pierwszej wizycie w Rijadzie wyprowadził USA w 2018 roku z porozumienia nuklearnego z Iranem, zmieniając reguły gry i rozwój wydarzeń. Tyle że teraz Rijad i Teheran mają znormalizowane z pomocą Pekinu stosunki, a regionalne i globalne realia są inne, podobnie jak wyzwania stojące przed administracją amerykańską. Potrzebującą dyplomatycznego wsparcia sojuszników.
Amerykański gość w odwiedzanych stolicach wyrażał wdzięczność za zaangażowanie mediacyjne na rzecz interesów Stanów Zjednoczonych, zarówno w sprawach bliskowschodnich, jak i między Rosją a Ukrainą. Liczy na kontynuację wsparcia. Nie oznacza to jednak, że główni producenci surowców energetycznych spowodują obniżenie cen ropy i gazu zmuszające Rosję do ustępstw. Takie działanie uderzyłoby w ich budżety, stawiając pod znakiem zapytania realizację już zagrożonych programów transformacji, ale także możliwość wywiązania się z obietnic finansowych złożonych Trumpowi.
Amerykańska wizyta przypadła podczas 77. rocznicy Nakby. Wypędzenia w czasie powstawania Państwa Izrael z zajmowanej od pokoleń ziemi setek tysięcy Palestyńczyków, ich rozproszenia w regionie i świecie, powstania kryzysu wpływającego od 1948 roku na kształtowanie się regionalnych stosunków. Promieniującego na europejskie i dalsze otoczenie. Dla Palestyńczyków Nakba trwa, osiągając kulminację w postaci katastrofy humanitarnej w Gazie, dramatycznej sytuacji na Zachodnim Brzegu, przynosząc oskarżenia władz izraelskich o zbrodnie wojenne i ludobójstwo w Strefie oraz zamiar wypędzenia kolejnych 5–6 milionów Palestyńczyków do „ojczyzny zastępczej”.
Sprawy palestyńskie nie przyćmiły wizyty Trumpa w państwach Zatoki, ale apele o przyczynienie się do rozejmu w Gazie i politycznego rozwiązania kwestii palestyńskiej były jednym z priorytetowych tematów wszystkich rozmów, również poczynając od powitania na lotnisku. Stolice krajów Zatoki są gotowe szukać kompromisu, ale ma on wyznaczone granice. Trump nie mówił już o „Palestyńskiej Riwierze”, ale o „Wolnej Strefie” pod amerykańskim parasolem. Pozostawiając sporo miejsca do spekulacji. I oczekiwań, że od zgodnych z prawem międzynarodowym i moralnością rozwiązań zależy przerwanie katastrofy humanitarnej, a także przyszłość regionu i jego szerokiego, w tym europejskiego, otoczenia.
Krzysztof Płomiński*
* Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.
© Future Arabia