Ropa naftowa to coś więcej niż surowiec mineralny. To energia napędzająca krwiobieg nowożytnych cywilizacji. To narzędzie polityczne, obiekt spekulacji i ikona współczesnych systemów społeczno-ekonomicznych. Ma podwójne oblicze niczym dr Jekyll i Mr Hyde — potrafi być przyczyną wzlotów i upadków państw i regionów. W czym tkwi istota jej podwójnej natury? Podobnie jak w przypadku energii jądrowej i wielu innych odkryć naukowych czy wynalazków, problem nie leży w nich samych, lecz w naturze człowieka, który z nich korzysta; od jego intencji i działań.
Spośród wielu wydarzeń i postaci związanych z ropą naftową na pierwszy plan wysuwa się firma Standard Oil, która często w prasie przedstawiana była w formie ośmiornicy chwytająca swoimi mackami bogactwa naftowe na całym świecie. Twórca i właściciel tego imperium naftowego John. D. Rockefeller był bezwzględnym i pozbawionym skrupułów biznesmenem, który budując swój monopol paliwowo-przemysłowy nieraz wpływał na politykę Stanów Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku. W roku 1911 firma została rozbita nakazem sądu na 34 mniejsze podmioty, które nawet wówczas sięgały po złoża ropy z okolic Morza Kaspijskiego, współpracując z bolszewikami. Rockefeller przekazał majątek synowi, a sam zajął się działalnością filantropijną, co w obliczu jego wcześniejszych poczynań brzmi jak ponury żart. Żeby zrozumieć głębszą istotę tego „dowcipu”, przyjrzyjmy się mniej znanym aspektom ropy naftowej w lokalnej skali na obszarze Galicji w Austro-Węgrzech i azerskiej części Morza Kaspijskiego w carskiej Rosji. Oba te regiony wraz z Pensylwanią i Oklahomą, Teksasem i Kalifornią w Stanach Zjednoczonych stanowiły kolebkę przemysłu naftowego, jak i główne ośrodki eksploatacji tego surowca na przełomie XIX i XX wieku.
Zacznijmy od wschodniej części Galicji, w której działał Ignacy Łukasiewicz. Choć Polski wówczas nie było na mapach świata, a sam Łukasiewicz działał pod jurysdykcją cesarstwa austro-węgierskiego, to kładł ogromny nacisk na rozwoju ekonomiczny i społeczny Polaków, traktując po macoszemu własne korzyści materialne. Było to zresztą dość typowe dla polskiego inteligenta tamtych czasów. Przykładał on nie tylko dużą wagę do rozwoju nauki i innowacji technicznych, ale również do ekonomicznego i intelektualnego rozwoju swojej kadry i całej lokalnej społeczności. Stale udoskonalał metody wydobycia ropy i rafinacji, wiercił coraz głębsze szyby naftowe i budował kolejne rafinerie. Założył Szkołę Górniczą, na bazie której powstała w 1885 roku Praktyczna Szkoła Wiercenia Kanadyjskiego w niedalekim Borysławiu. Jego rafineria w Chorkówce była największa i najnowocześniejsza w Galicji, a jej metody lepsze niż amerykańskie i rumuńskie. Cała innowacyjna infrastruktura od wydobycia aż po oczyszczanie przyciągała gości z Ameryki, Kanady i części Europy. Naftowcom ze wspomnianego Standard Oil Polak pokazał wszystkie swoje osiągnięcia za darmo, odrzucając jednocześnie ich propozycje inwestycyjne. Oferty zwykle kwitował: „Mam dosyć własnych pieniędzy”. Dla Amerykanów budowa imperium naftowego na podstawie standardów drapieżnego kapitalizmu była jedyną możliwością, przez co nieufnie patrzyli na Łukasiewicza, uważając go za co najmniej niezrównoważonego psychicznie. Nie rozumieli, że Polak widział w rozwoju przemysłu naftowego zysk dla całego społeczeństwa, a nie tylko dla niego samego. Podobnie było z lampą naftową, której nie opatentował, bo uważał ją za dar dla ludzkości, na czym skorzystał wiedeński wynalazca Karl Rudolf Dittmar, dorabiając się na rejestracji tegoż patentu i późniejszej masowej produkcji lamp.
Łukasiewicz stanowił ciekawe połączenie przedsiębiorcy z działaczem społecznym, który swoim majątkiem hojnie wspierał inicjatywy edukacyjne i społeczne. Należał do Klubu Lewicy Demokratycznej i jednocześnie forsował ustawę umożliwiającą zaangażowanie prywatnego kapitału w rozwój przemysłu naftowego. Zabiegał o rozwój krajowego przemysłu i jego ochronę przed naciskiem obcego kapitału. Był pionierem tak lansowanej dziś gospodarki cyrkularnej (ekonomii o obiegu zamkniętym) i recyklingu. W 1880 roku doprowadził do utworzenia nagrody o dzisiejszej wartości 40 tysięcy dolarów za najlepsze dzieła uzyskane z produktów otrzymywanych przy wyrobie nafty i ze „zużytkowania produktów ubocznych powstałych” przy jej produkcji. Robotnicy w zakładach Łukasiewicza byli objęci ubezpieczeniem i wypłatami w związku z rentami chorobowymi, wypadkowymi i inwalidzkimi. Dobrodziej zorganizował kasy z nieoprocentowanymi pożyczkami dla chłopów, z własnej kieszeni zadrzewiał miejskie tereny, fundował szkoły i kościoły. Jego osobę dobrze opisuje fragment artykułu z tamtych czasów: „W dzisiejszej epoce wygórowanego materializmu, w której egoiści, wywiesiwszy wygodny sztandar z hasłem »walka o byt«, kryją poza nim najohydniejsze samolubstwo, w której pewna część myślicieli wszelkie szlachetne i niegodne postępki z fizjologicznych wyprowadza pobudek, same zaś porywy serca nazywają się, co najłagodniej, nierozsądkiem; ludzie tacy jak ten, którego żywot naszkicować tu pragniemy, stają się coraz rzadszym zjawiskiem”.
Podczas gdy Łukasiewicz z powodzeniem rozwijał swój interes naftowy, zasadnicze centrum wydobywcze przeniosło się do wschodniej części Galicji z okolicami Borysławia i Drohobycza na czele. Tam funkcjonuje większość spółek naftowych, których działalność przynosiła wielkie bogactwa, ale też spektakularne bankructwa. Pod koniec XIX wieku zaczął obficie spływać tu kapitał brytyjski, belgijski i niemiecki. Oryginalną atrakcją ściągającą tu turystów i wczasowiczów z niedalekiego Truskawca były spacery nocą po miastach oświetlonych tysiącami świateł pochodzących z płomieni wież wiertniczych. Obok nazw takich jak galicyjska Kalifornia czy Pensylwania, czy eldorado funkcjonowało również określenie galicyjskie piekło. Zachłanność i nastawienie na maksymalny zysk w jak najkrótszym czasie powodowały patologie społeczne i ekonomiczne. Był to magnes nie tylko dla przedsiębiorców i robotników, ale też dla rzesz spekulantów, cwaniaków i podejrzanych poszukiwaczy szybkiej i łatwej fortuny. Ci drudzy wyznaczali nielegalnie działki naftowe i kopali „na dziko” powodując nieefektywną eksploatację złóż oraz degradując krajobraz dziurami i kopcami oleistego błota. Częstokroć wieże wiertnicze waliły się, niestabilny grunt zapadał, a z nieszczelnych rur wyciekała ropa do strumieni rzecznych, które były praktycznie czarne i pozbawione jakiegokolwiek życia. Powietrze było ciężkie i pełne metanu i siarki pochodzących z kominów rafineryjnych lub z palących się wież, jak słynny pożar z 1908 roku szybu „Oil City” trwający trzy tygodnie. Warunki pracy były wówczas katastrofalne, co skutkowało nierzadko śmiercią robotników. Taki stan rzeczy był dodatkowo podtrzymywany przez bezlitosną rywalizację między nafciarzami, którzy używali wszelkich nieczystych metod i manipulacji. W późniejszym czasie duże firmy i regulacje prawne uporządkowały sytuację, polepszając sytuację pracowników i efektywność wydobycia przy użyciu nowoczesnych technologii jak i narzędzi prawnych.
Oprócz chciwych przedsiębiorców, bezimiennych łebaków i najemnych pracowników działali tam ludzie, którzy byli myśleli podobnie jak Łukasiewicz. I to dosłownie i w przenośni, albowiem należącą wcześniej do Łukasiewicza pionierską kopalnię w Bóbrce kupili William Henry McGarvey i John Bergheim. Od pierwszego odwiertu w 1885 roku stosowali nowoczesne metody, pozwalające wiercić nawet do głębokości 1500 metrów, dzięki czemu szybko stali się potęgą w cesarstwie austro-węgierskim. W 1908 roku McGarvey został uhonorowany za swoje zasługi na tym polu w 1908 roku przez samego Franciszka Józefa.
Jednym z dyrektorów McGarveya był Władysław Długosz — odkrywca jednego z zagłębi naftowych Galicji w Borysławiu. Z majątku, którego się dorobił i jego misyjnej wręcz dobroczynność obficie korzystało jego otoczenie. Każdy, kto w rodzinnych stronach zgłosił się do niego z potrzebami, mógł liczyć na osobistą rozmowę. Przemysłowiec nikogo nie zostawiał bez pomocy. Dbał o rozwój gospodarczy i kulturalny lokalnych społeczności. Wybudował Dom Ludowy, boisko, kino i łożył na renowacje starych kościołów znajdujących się dziś na liście światowego dziedzictwa i kultury UNESCO. Dzięki staraniom uzyskał zgodę cesarza Franciszka Józefa na założenie w Krakowie Akademii Górniczej, za co został później odznaczony Medalem im. Ignacego Łukasiewicza. Pieniądze dla niego były środkiem, dzięki którym mógł pomagać potrzebującym, ale również narzędziem do tworzenia wpływów politycznych, dzięki którym chciał doprowadzić do odzyskania niepodległości przez Polskę i odbudować jej gospodarkę. Z odwagą wypominał władzy cesarskiej jej przewinienia, za co znalazł się na czarnej liście tajnej austriackiej policji.
W nieodległej Libuszy działała rafineria, która na początku lat 20. XX wieku należała do Towarzystwa Przemysłu Naftowego Bracia Nobel w Polsce. Noblowie uciekali do Polski pod koniec I wojny światowej, po tym jak bolszewicy objęli władzę w Rosji. Jednak pod koniec XIX wieku bracia Alfred, Ludwig i Robert działali przede wszystkim w Baku – stolicy Azerbejdżanu. Obszar ten był od dawna orientalnym obiektem fascynacji ludzi z Zachodu i miejscem występowania naturalnych wycieków ropy oraz wulkanów błotnych, w których bulgotało błoto z gazem ziemnym. Zresztą „Azerbejdżan” znaczy tyle, co „ziemia ognia”.
Jednak w Baku widać było wszechobecną biedę, a całą prowincję uznawano za najbardziej zacofaną w carskiej Rosji. Warunki geologiczne sprawiały, że woda pitna stanowiła deficytowe dobro, gdyż w większości była ona zasolona i zanieczyszczona związkami ropopochodnymi. Z tego czasu pochodzi wiele niezbyt pochlebnych relacji autorstwa pisarzy odwiedzających miasto. „Tak musi wyglądać piekło” — pisał Maksym Gorki. Antoni Czechow z kolei stwierdził: „nie chciałbym tu mieszkać za milion rubli”, a Knut Hamsun zanotował: „wszystko więdnie w słońcu spalone, zakurzone…”. Podobnie jak w Galicji obok biedy i brzydoty współistniał duży kapitał i luksus. Przyciągał kapitalistów i nafciarzy z całego świata, ale też pracowników, wśród których były nawet ośmioletnie dziećmi z Iranu, Turcji, Armenii i Dagestanu. Wieże wiertnicze rosły jak grzyby po deszczu. W ciągu lat ostatniego ćwierćwiecza XIX wieku ilość odwiertów wzrosła o 200 procent, przez co region osiągnął połowę światowej produkcji. Pozostałe 50 procent przypadło Stanom Zjednoczonym i Galicji.
Wracając do Alfreda Nobla; był on samoukiem i wynalazcą i działał wraz z braćmi na różnych polach, uzyskując w pewnym momencie duże kontrakty na produkcję broni dla armii rosyjskiej. Jednak w międzyczasie Noblowie zaczęli skupować działki naftowe i rafinerie i dzięki innowacjom stali się potentatami w azerskim przemyśle naftowym. Gdy w 1888 roku Ludwig zmarł, w prasie pojawiły się oskarżenia, że nieboszczyk dorobił się na broni. Dziennikarze jednak pomylili Alfreda z Ludwigiem, w konsekwencji czego żyjący Alfred czytał niepochlebne opinie na swój temat. Poruszyło go to do tego stopnia, że postanowił ufundować nagrodę, która jest marką samą dla siebie. Mniej znanym faktem jest to, że zanim Alfred Nobel ją powołał do życia, wcześniej był fundatorem wielu szkół i szpitali. Jeszcze bardziej zaskakujący może być fakt, że był on osobą skromną i troszczącą się o swoich pracowników i o ich warunki bytowe. Niezmiernie to imponowało Witoldowi Zglenickiemu — pracownikowi i przyjacielowi Alfreda Nobla.
Zglenicki z Noblem dzielił również podobną fascynację nauką i techniką, ale też miał poczucie misji społecznej. Zanim trafił do Baku, młody Witold został zauważony przez samego Dymitra Mendelejewa podczas studiów górniczych w Sankt Petersburgu. Mendelejew, choć doceniał znaczenie nafty, to widział jednak w młodym uczniu wybitnego chemika. Zglenicki jednak, podobnie jak wielu jego polskich kolegów z Instytutu Górniczego, chciał pracować u — słynnego już nawet za oceanem — Ignacego Łukasiewicza. W 1891 roku wyjechał do Baku, gdzie pracował przy nafcie, a w czasie wolnym badał budowę geologiczną i zasoby mineralne od Morza Czarnego po Morze Kaspijskie. Ponadto był ekspertem w zakresie górnictwa i rafinacji ropy naftowej, a wszystkie swoje pomysły miały precyzyjne naukowe podłoże. Ironicznie podchodził do poszukiwaczy ropy z Pensylwanii i innych części świata, którzy według Zglenickiego szukali ropy za pomocą „czarodziejskiej różdżki”. Był również innowatorem i wizjonerem. Oprócz wielu pomniejszych udoskonaleń był autorem projektu platformy morskiej. Badając geologię Półwyspu Apszerońskiego i występujących tam wulkanów błotnych doszedł do wniosku, że duże pokłady ropy znajdują się pod dnem Morza Kaspijskiego. Jedyną możliwością, by do nich dotrzeć, była budowa na powierzchni morza platformy z zainstalowaną wieżą wiertniczą. Kupił kilka działek, po czym przedstawił dokładne plany i projekty techniczne carskim urzędnikom. Pomimo braku zarzutów natury merytorycznej, wizja była dla nich zbyt śmiała, ale jednocześnie niezwykle oryginalna. Plany te przerwane zostały przez chorobę i śmierć w 1904 roku, ale jego ostatnia wola została zapisana w testamencie. Niemal cały majątek i dochody z działek roponośnych zapisał na wspieranie literatury, sztuki i nauki „w rodzaju noblowskich nagród”. Dzięki temu zostało wydanych niemal tysiąc dzieł, w tym prace polskiego muzykologa Oskara Kolberga. Do 1918 roku sumy te osiągnęły 2 400 000 dolarów w złocie, przy czym suma Nagród Nobla z 1901 roku wynosiła około 40 tysięcy dolarów. Zglenicki zdobył niezwykłe zaufanie u ludności muzułmańskiej, choć sam był głęboko wierzącym katolikiem. Cenił estetykę Orientu i jego smak artystyczny, czego efektem było utworzenie szkół artystycznych w Baku, „gdzie kształcić się powinni rzemieślnicy wyrobów ze srebra i złota o orientalnym smaku”. Testament Zglenickiego skończył się wraz z rewolucją 1917 roku. Jednak jego duch ożył sześć lat później, kiedy to na Morzu Kaspijskim pojawiła się pierwsza platforma, która dowierciła się do ropy na głębokości 460 metrów pod dnem morza.
Te mniej lub bardziej znane osoby i zdarzenia z ich życia przeczą powszechnie dziś (ale i wówczas) istniejącym paradygmatom i standardom ekonomicznym i społecznym. Kapitalizm nie musi opierać się na maksymalizacji zysku, przedsiębiorca nie musi oszczędzać na swoich pracownikach, a przychody z wydobycia nafty nie muszą służyć do niszczenia konkurencji. Choć ropa naftowa wciąż będzie odzwierciedlała dwie strony ludzkiej natury, to zawsze warto starać się, aby dr Jekyll miał więcej do powiedzenia niż Mr Hyde.
Jan Witold*
* Jan Witold — doktor nauk geologicznych, miłośnik historii i filozofii nauki, tłumacz.
© Future Arabia