Amerykańskie błędy i chaos w regionie otworzyły Iranowi drogę do wpływów. Dziś Izrael uderza, a świat staje na krawędzi — nie wiedząc, czy to jeszcze wojna, czy już globalna pułapka.

Felieton nie jest najlepszą formą opisywania wydarzeń dziejących się w czasie rzeczywistym, mających ogromną dynamikę i wiele niewiadomych. Skłaniających raczej do bieżącego komentowania ich w mediach pobudzonych powstaniem sytuacji kryzysowej. Warto jednak z informacyjnego chaosu wyłuskać kilka spraw pomocnych dla zrozumienia toczącego się konfliktu.

Wśród kilkudziesięciu moich felietonów opublikowanych przez Future Arabia sporo zostało poświęconych Iranowi. Dla uważnych Czytelników obecna sytuacja nie może więc być zaskoczeniem. O nieuchronności otwartej konfrontacji Stanów Zjednoczonych i Izraela z Republiką Islamską pisałem i mówiłem od lat, nie zrażając się sceptycyzmem wielu moich kolegów specjalizujących się w problematyce bliskowschodniej. Zresztą na przestrzeni lat wielokrotnie dochodziło do wzajemnych ograniczonych starć militarnych, dywersji, zamachów, zabójstw, a także prób zdestabilizowania sytuacji wewnętrznej.

Czytaj także: #52 Krzysztof Płomiński: Przedostatnie ogniwo bliskowschodniej „osi oporu”

Ta wojna w rzeczywistości trwa od dekad, a korzenie wzajemnej wrogości są jeszcze starsze. Sięgają czasów, gdy Iran był monarchią, a znienawidzony szach bliskim sojusznikiem USA i Izraela. Ustanowiona w 1979 roku Republika Islamska odziedziczyła tę nienawiść i kultywowała ją. Z pełną zresztą wzajemnością. Na pierwszą próbę obalenia teokratycznego państwa nie trzeba było długo czekać. Podjął ją w 1980 roku iracki dyktator Saddam Husajn, zachęcany i wspomagany przez Zachód, Wschód i konserwatywne sunnickie kraje muzułmańskie. Ku zaskoczeniu wielu Iran nie tylko przetrwał ośmioletnią krwawą wojnę, ale skonsolidował się i szybko zaczął zabliźniać głębokie rany konfrontacji, cały czas w warunkach zaciskającej się pętli międzynarodowych sankcji. Z kolei Irak opuszczony przez dotychczasowych mocodawców i nękany polityką niskich cen ropy, tą samą, która finansowo rzuciła na kolana Związek Sowiecki, zastosował ucieczkę do przodu, dokonując inwazji na Kuwejt. Wpadł w pułapkę, ze znanymi konsekwencjami, która była dla Teheranu pouczającą lekcją. A dla wszystkich innych powinna być nadal w pamięci.

Wojna iracko-irańska rozpoczęła się we wrześniu 1980 roku. Źródło: ncr-iran.org

Największą wartością dla rządzących w Teheranie ajatollahów stało się zachowanie teokratycznej republiki, w której ośrodek władzy stopniowo przesuwał się w kierunku armii, korpusu strażników rewolucji i służb specjalnych. Jednocześnie odrzucono wiązanie się formalnymi sojuszami z innymi państwami. Wyznacznikami polityki stało się utrzymanie systemu oraz budowa służącego też odstraszaniu przeciwników autonomicznego potencjału militarnego, w tym rakiet balistycznych i dronów. I równoległa polityka skutecznego rozszerzania wpływów regionalnych. Wznowiono również pod nadzorem Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) i rozbudowano program pokojowego wykorzystania energii atomowej, zapoczątkowany jeszcze przez szacha we współpracy z USA. W miarę rozwoju budzący coraz większe wątpliwości czy kiedyś nie zostanie on zmilitaryzowany. Niemniej prawie do ostatniej chwili przed izraelskim atakiem MAEA była powściągliwa w ocenie zagrożenia. Dzisiaj po kilku dniach wojny wszyscy wiemy, że Iran od ewentualnego osiągnięcia progu atomowego dzieliło przynajmniej kilka lat.

Teheran skwapliwie wykorzystał błędy amerykańskich interwencji w regionie, wojnę z islamskim terroryzmem, z którym też skutecznie walczył, i powstały na Bliskim Wschodzie chaos. Niezależnie od intencji Waszyngtonu, działania te otworzyły Iranowi drzwi do uzyskania imponujących wpływów w Iraku i Syrii oraz Libanie i Jemenie. Groźnych również dla sojuszniczych państw arabskich. Ale też ciężko obciążające budżet amerykański kosztami szacowanymi na osiem tysięcy miliardów dolarów. Niezależnie od zachwiania pozycją globalnego hegemona.

Bliski Wschód to węzeł wzajemnie powiązanych problemów. Zrozumienie ich jest niemożliwe bez zajrzenia do jądra. A jest nim problem palestyński, powstały wraz z budową w 1948 roku państwowości izraelskiej i pozbawieniem Palestyńczyków warunków realizacji własnych aspiracji narodowych. To „matka” wszystkich bliskowschodnich konfliktów, dotychczasowych i zapewne przyszłych, pogmatwanych relacji międzypaństwowych. Kwestia na dodatek nasączona wątkami religijnymi. Problem palestyński został wpisany na sztandary rewolucji islamskiej, choć — podobnie jak miało to miejsce w szerszym kontekście — traktowany w dużym stopniu instrumentalnie.

Źródło: washingtoninstitute.org

Obecne uwarunkowania wokół Iranu ściśle łączą się z sytuacją powstałą po terrorystycznym ataku Hamasu na Izrael oraz sekwencją wydarzeń towarzyszących wojnie w Gazie, w której kierowana przez Iran „oś oporu” stanęła po stronie ugrupowań palestyńskich. Stwarzając Izraelowi okazję do zademonstrowania dominacji, przewagi technologicznej i wywiadowczej oraz wyeliminowania lub osłabienia sojuszników Iranu w Libanie, Syrii oraz Iraku i Jemenie. Ale także do skorzystania ze zbiegu sprzyjających okoliczności, by doprowadzić do porażki Republiki Islamskiej i zmiany reżimu w Teheranie. Warunki ku temu były przez lata przygotowywane.

Najważniejszym z nich stała się zdecydowana redukcja regionalnych wpływów Iranu. O wyborze momentu ataku decydował zaś zbieg okoliczności — osobiste problemy i ambicje izraelskiego premiera, naciski partii ekstremistycznych, impas w kwestii palestyńskiej i narastająca międzynarodowa krytyka związana z katastrofą humanitarną w Gazie, wreszcie może najważniejszy czynnik — nowy gospodarz Białego Domu.

Sekwencja wydarzeń zapoczątkowanych w Gazie dała Izraelowi szansę na sięgnięcie po pozycję regionalnego supermocarstwa. Do tego jednak potrzebne było rzucenie na kolana Iranu. Stąd podjęcie niesprowokowanego ataku mającego stworzyć fakty dokonane, bez zadbania o jednoznacznie wiarygodny pretekst. Z założeniem wciągnięcia do wojny Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak udało się to Netanjahu w 1991 roku w przypadku Iraku, gdy zapewnił Kongres USA, że obalenie Saddama Husajna będzie błogosławieństwem dla regionu i świata.

Rakiety balistyczne wystrzelone z Iranu w kierunku Izraela w odwecie za naloty na irańskie cele. Źródło: aljazeera.com

Izraelski premier wiedział bowiem dobrze, że do realizacji deklarowanego celu uderzenia na Iran — pełnego pogrzebania programu atomowego z zasadniczą instalacją w Fordo — nie dysponuje ani odpowiednio potężną bombą, ani środkami jej przenoszenia.

Czas pokaże, czy rozpętując awanturę i tworząc fakty dokonane Netanjahu kolejny raz nie zadziałał również na szkodę międzynarodowej pozycji Izraela. Podobnie jak w przypadku polityki w Gazie. Mając świadomość, że nie tylko dla arabskich sąsiadów godne rozwiązanie kwestii palestyńskiej państwowości jest warunkiem stabilizacji i trwałego pokoju w regionie. Oczekiwanego także przez Europę, dotykaną zagrożeniami dla żywotnych interesów zarówno z Bliskiego Wschodu jak ze strony Rosji.

Wojna izraelsko-irańska przyniosła już poważne konsekwencje dla regionu i świata. A wciąż eskaluje. Bezpośredni udział USA otworzy nowe groźne niewiadome. Wiele wskazuje, że irański reżim jest silniejszy, niż oczekiwano. Oczywiście ostatecznie nie wytrzyma on konfrontacji z dominującym przeciwnikiem. Broniąc się może jednak wykorzystać wszystkie środki i cele — amerykańskie bazy, instalacje naftowe sąsiadów, zakłócić żeglugę w Cieśninie Ormuz. Przykład Iraku powinien też stanowić memento, że upadek reżimu, nawet przygotowywany latami, to jedynie początek długiej i wyboistej drogi do wyłonienia się nowej rzeczywistości. Wysoce destabilizującej. To również sygnał alarmowy dla Polski, z naszym doświadczeniem w Iraku, mającej ważne interesy energetyczne i gospodarcze w Zatoce oraz świadomość związku konfliktów na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie. Niezależnie od tego, że Rosja i Chiny wykorzystują w regionie każdą furtkę pozostawioną przez błędy w polityce Zachodu.

Jakkolwiek rozwinie się sytuacja wokół Iranu, nie zniknie też problem palestyński i czynniki wpływające na możliwość normalizacji saudyjsko-izraelskiej i przyszłość Porozumień Abrahamowych. Tworzy się nowy regionalny układ sił z dominującą pozycją Izraela, co będzie zmuszało wszystkie kraje szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu do weryfikacji swych interesów. Taki proces musi również objąć Unię Europejską, która dość beztrosko patrzy na napływające do niej z Bliskiego Wschodu zagrożenia. Wreszcie — najnowsza historia Bliskiego Wschodu uczy, że siła niepołączona z działaniem dyplomacji jest nieskuteczna. Ale i o tym też wielokrotnie pisałem.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński — polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii.
Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

 © Future Arabia

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!