Droga do Palestyny prowadzi przez Rijad. Pod tym wezwaniem egipski prezydent Naser walczył przed laty o przywództwo w regionie i sprawę palestyńską. Traktując ją raczej jako instrument w polityce, wkomponowanej w zimnowojenne sojusze. Radykalne państwa arabskie, mimo publicznej wojowniczej retoryki, zawsze pamiętały o dominującej pozycji Izraela, podkreślanej ścisłym przymierzem z USA. Bardziej troszczyły się o własną skórę i przetrwanie reżimów. O Palestynę gotowe były walczyć… do ostatniego Palestyńczyka.

Konflikt z Izraelem zawsze wydawał się wieczny. Trwał. Dekadami demolując świat arabski, utrudniając modernizację, demokratyzację i reformy, sprzyjając zwalczaniu ruchów demokratycznych. Utrwalał też niedorozwój, wypychając na emigrację miliony ludzi, w tym Palestyńczyków. Przekonanie o nierozwiązywalności sporu miało efekt paraliżujący. Podważało nadzieje na racjonalne jego rozwiązanie, o którym wszyscy wiedzieli, że musi obejmować ustanowienie palestyńskiej państwowości obok Izraela, kompromis terytorialny oparty o granice z 1967 roku oraz międzynarodowe gwarancje. Tyle że nikt nie wiedział jakiego klucza użyć, a jeśli na horyzoncie pojawiała się jego wizja, zawsze ktoś  ją usuwał.

Źródło: britannica.com

Na przestrzeni dekad żadna z rozlicznych prób rozwiązania konfliktu się nie powiodła. Dzisiaj przestało mieć znaczenie, kto w większym stopniu się do tego przyczynił. Wszyscy! Z obu stron brakowało woli i siły sprawczej, by osiągnąć kompromis, oznaczający obopólne ustępstwa. Nie były też nim zainteresowane mocarstwa rozgrywające na Bliskim Wschodzie swoje interesy, a ONZ była bezradna. Pełzająca izraelska kolonizacja Zachodniego Brzegu i dyskryminacja Gazy utrwalały status quo i sprzyjały ekstremizmom, również w regionalnym otoczeniu. Równolegle Izrael dążył do rozszerzenia procesu normalizacji z konserwatywnymi krajami arabskimi, starając się wyłączyć z niego kwestię palestyńskiej państwowości. Poniekąd było to skuteczne. Traktaty pokojowe z Egiptem i Jordanią pozostały w sile, ale jako dokumentów dwustronnych, nigdy nie sprowadzono ich na poziom społeczny. Z kolei Porozumienia Abrahama wykazały nie tylko wolę normalizacji ze strony większości monarchii Półwyspu Arabskiego oraz ogromny potencjał i korzyści współpracy, ale bez bezpośredniej zależności z Palestyną. Inna rzecz, że Hamas był postrzegany przez wszystkich uczestników procesu jako wróg, a władze Autonomii Palestyńskiej jako dysfunkcyjne.

Atak Hamasu 7 października oraz izraelski odwet w Gazie i na Zachodnim Brzegu stworzyły nowe realia. Konflikt rozgrywający się w czasie rzeczywistym na oczach świata ujawnił fragment izraelsko-palestyńskiej rzeczywistości. I konieczność poważnego potraktowania kwestii palestyńskiej, rzutującej na bezpieczeństwo całego regionu. Przyniósł też postępującą izolację międzynarodową Izraela oraz oskarżenia o zbrodnie wojenne i ludobójstwo, wstrząsające opinią publiczną. Także w krajach przyjaznych Izraelowi i w bardzo wielu środowiskach żydowskich w państwach demokratycznych. Nastąpiła zmiana w postrzeganiu problemu, potwierdzona poparciem w ONZ 143 głosów opowiadających się za państwowością palestyńską. Również na Bliskim Wschodzie, gdzie solidarność z Palestyńczykami przeniosła się na społeczną sympatię dla „osi oporu” pod wodzą Teheranu. W Europie wyraźniej zaczęto dostrzegać bliskowschodnie wyzwania konfrontowane z agresywną polityką Rosji i wojną w Ukrainie. Nikt nie znalazł jednak dotąd sposobu na nieprzejednanie izraelskiego rządu.

Kryzys na Bliskim Wschodzie doszedł do punktu, w którym musi nastąpić przesilenie. Składa się on z dziesiątków wybuchowych segmentów, z których najpilniejsze jest powstrzymanie masakry w Gazie, zapewnienie pomocy humanitarnej, uruchomienie mechanizmu wyjścia z zapętlenia oraz zarysowania rozwiązań. Wydaje się, że na tym etapie wszyscy obecni na bliskowschodniej scenie aktorzy mają lub mogą mieć w tym jakiś interes.

Polityka Stanów Zjednoczonych z licznymi błędami popełnionymi po wydarzeniach z 11 września, znalazła się w ślepym zaułku. Na dodatek zbliżają się wybory i zaostrza rywalizacja z Pekinem. Administracja USA potrzebuje ratunku. Przed 7 października 2023 roku lekarstwem miał być misterny plan – połączenia nowego paktu bezpieczeństwa i porozumienia jądrowego z Rijadem z doprowadzeniem do normalizacji saudyjsko-izraelskiej. Pomysł wciąż aktualny, ale na recepcie dziś widnieje dopisek – „państwowość palestyńska”.

Rząd Izraela, niepomny ostrzeżeń amerykańskich, dał się ponieść żądzy odwetu i coraz bardziej zagłębia się w ślepą uliczkę międzynarodowego potępienia i izolacji. Bez pomysłu na przyszłość Gazy, gdzie wciąż daleko do wyeliminowania Hamasu. Nie wspominając o jego sojusznikach w Libanie, Syrii, Jemenie i Iraku – koordynowanych przez Iran. Dodać należy też perspektywę wewnętrznych rozliczeń w Izraelu i śledztwa ws. okoliczności ataku Hamasu.

Skupione wokół Rijadu kraje arabskie są zmęczone dekadami konfliktów i chcą uporządkowania regionu. Również z uwagi na kwestie rozwojowe. Potrzebują stabilizacji i wzmocnienia bezpieczeństwa, w sytuacji gdy Iran nie tylko zachował, ale również wzmocnił wpływy regionalne. Odpowiedzią na to mają być porozumienia z USA, a docelowo regionalny pakt bezpieczeństwa z udziałem Izraela, stwarzający również warunki do współpracy z sąsiadami, w tym Egiptem, Jordanią i… Palestyną. Tyle że wcześniej trzeba właśnie Palestynę wyprowadzić ze ślepego zaułka.

Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud – saudyjski następca tronu, od 2015 przewodniczący Rady Gospodarki i Rozwoju oraz minister obrony, od 2022 premier Arabii Saudyjskiej.

Arabia Saudyjska ma tu krytyczne znaczenie. Dysponuje wobec Izraela kluczowym atutem. Możliwością doprowadzenia do rzeczywistej normalizacji – w regionalnym, arabskim i islamskim wymiarze. Od dawna prezentuje dobrą wolę. Już w 2002 roku wyszła z planem pokojowym i zapewniła jego przyjęcie przez Ligę Arabską. Na niedawnym szczycie w Bahrajnie była sponsorem pokojowej konferencji międzynarodowej i powołania sił międzynarodowych w Gazie i na Zachodnim Brzegu Jordanu dla ochrony ludności i zachowania pokoju. I – wyciągając wnioski z przeszłości – oświadcza na najwyższym szczeblu, że  „uzgodnienie wiarygodnej i nieodwracalnej drogi do państwa palestyńskiego” jest warunkiem sine qua non jakiejkolwiek normalizacji. Łatwe, ale jakże trudne.

Na Bliskim Wschodzie toczy się skomplikowana rozgrywka o nową rzeczywistość, także dla Palestyńczyków i Izraelczyków. I całego regionu, ale również dla Europy, a być może i świata. Każdy dramat kiedyś dobiega końca, choć czasami dobro finału wymaga wprowadzenia nowych aktorów w miejsce usuniętych.

Proces polityczny niewątpliwie wkrótce nastąpi, zakładając, że nie dojdzie do wojny regionalnej. Na tej drodze jest wiele raf – od Iranu po dziesiątki poważnych sytuacji kryzysowych na całym obszarze. Nie można ich ignorować. Potrzebna jest szersza perspektywa. Biorąc zaś pod uwagę niską wiarygodność USA w regionie, należały rozszerzyć międzynarodowe grono uczestników i gwarantów procesu, zapewne o UE, Chiny i Turcję.

PS Tytuł tego felietonu wynika z autorskiego przekonania, że saudyjski następca tronu ma dzisiaj w ręku atuty, dzięki którym może wpłynąć na kierunek wydarzeń.

Krzysztof Płomiński*

Krzysztof Andrzej Płomiński – polski dyplomata, urzędnik państwowy, politolog. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990–1996) i pierwszy polski ambasador w Arabii Saudyjskiej (1999–2003). Dyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ oraz urzędnik placówek dyplomatycznych w Libii i Jordanii. Ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej.

POPULARNE

Głodny informacji?
Już wkrótce wystartuje newsletter!